Zaprzestałem tutaj pisania podając powody usprawiedliwiające ten czyn, które dziś są śmieszne. Nawet bardzo. Zauważyłem, że ten czas spędzony na ekspresje myśli, zabawkę słowem bynajmniej nie jest stracony. Podawałem często argument; nie zrobienia czegoś na uczelnie. A spójrzmy na to z innej strony, pisanie, całe te zawody służące organizacji myśli nie są czasem straconym, W przypadku gdybym wyrywał z mojego czasu chwile przeznaczone na nauke to tak...A tego nie czynię. Jestem więc wolny, samodzielną i indywidualną decyzją zdecydowałem się na niepisanie. Zauważa jednak, że nawet rzadkie napisanie paru słów, chwilka poukładania myśli jest niezmiernie istotna. I w pełni możliwa do akceptacji. Nawet wnioski które zostaną wyprowadzone po takowej refleksji. Chociaż właśnie te wnioski zaakceptować najtrudniej. Z jednego powodu, są mi tak bliskie. Mam świadomość, iż to moje myśli. Pochodzące ode mnie subiektywne opinie. Sądzę, że to jest głównym powodem dla którego to takie trudne. Refleksje tak bliskie, że aż nieskończenie odległe...Czasem nie chcę znać ich rezultatów. Dowiedzieć się czegoś nowego, odkrywczego o sobie nigdy nie jest zjawiskiem zwyczajnym. Nie przechodzimy później do normalnego porządku dnia codziennego. Teraz już wiemy...Można oczywiście udawać, iż tak nie jest. Jestem taki jakiego siebie znałem wcześniej! A niezupełnie tak jest...
Zmian w moim życiu jest jednak bardzo dużo, popadłem nawet w pewne tęsknotę gdy czuje ich brak. Dziwne to; przecież zmiany same w sobie niosą nutkę niespodzianki. Nie zawsze pozytywnej.
Pisałem już wielokrotnie, a zdaję się, że zapomniałem. stabilizacja? A co to właściwie znaczy?
Z tą różnicą, iż dziś nie postrzegam tego w tak negatywnych barwach. Zwyczajna mnie opisująca cecha, nic więcej. czy chciałbym nie mieć problemów wynikających ze zmienności uczuć, nastawień?
Mówiąc prawdę; nie wiem. Stabilizacja jest w moim przypadku synonimem stagnacji. Zgadzam się jestem inny niż wszyscy; nie pierwszy raz. Tylko zaznaczam, ja do ujednolicenia, standaryzacji nie dążę. Te zachowania coś we mnie zabijają. Nieco innym pojęciem jest uniwersalizm. Mówi to o jedności, a odrębności zarazem. Podobnie jak idea UE.
czwartek, 29 maja 2008
A Promise
piątek, 16 maja 2008
Głośny szept...
Długo tu nie pisałem, a i teraz prawdę mówiąc robię to nie nazbyt chętnie. Skończyła się już nowość bloga. Poza tym, a to chyba ważniejsze. Nie mam już nieustającej potrzeby ekspresji moich myśli. Pisanie jak już wcześniej zauważyłem znacząco mi pomaga. To w trakcie pisania przychodzi refleksja; krótka chwila zastanowienia się. I patrząc na napisane wyrazy; powstałe słowa obrazujące myśli. Przenoszę się daleko...Z dala od tego wszystkiego, wtedy mogę spojrzeć z dystansu. Taka chwila spokoju, wolności od własnych subiektywnych myśli. Ucieczka od nich. I po tak zwanym wypisaniu się jestem już spokojny. Blog zamieniłem na zeszycik, jak już mówiłem. Potrzeba usłyszenia mnie przez otoczenie zdecydowanie zmalała. Wspomniany zeszycik jest wyłącznie dla mnie; w przeciwieństwie do bloga nie muszę uważać co w nim piszę. Szczerze mówiąc na blogu też nie zważam na otoczenie. NIe pomijam wielu rzeczy w pełni świadomie. Niektóre rzeczy jednak są pomijane...
Nawet nie muszę tracić chwilki na zastanowienie, ja lubię pisać... To szukanie słów, wybieranie myśli. Układanie wszystkich zdarzeń w jedną całość...Przyjemne:). Ta cała zabawa, żonglerka zdarzeniami nie, nie trywialnymi słowami. One są tylko środkiem. Sprawia dość znaczącą przyjemność, co więcej jest niezależna ode mnie. Tzn samo się piszę:P
A ostatnio miewam takie nieprzyjemne wrażenie, że chcą mi to odebrać...Wszelkie przyjemności, rzeczy sprawiające radość są dla mnie zbędne. Trudno uwierzyć, iż robi to własna rodzina. Próbuje mi odebrać ogrom rzeczy tak dla mnie ważnych. O podjęciu tych zadań decydowałem w pełni świadomie, mając na uwadze również inne zadania. W nagrodę za próbę wysłuchania ich nie spotkało mnie nic. Żadne z pozytywnych uczuć...I nie tylko, parę telefonów oczywiście odniosło swój skutek. Może po części był on zamierzony...Próbowano mnie przekonać, że napisanie czegokolwiek wykracza poza moje możliwości. Nie masz czasu na czytanie jeszcze dodatkowych książek. Pamiętaj przede wszystkim o swoich studiach! I w ten sposób z osoby zafascynowanej opisaniem mojego tematu. Pragnieniem dowiedzenia się czegoś więcej w tej dziedzinie stałem się po części osobą znów nie wierzącą w swoje możliwości...Rozbito coś nad czym pracowałem bardzo długo. Mogę się tylko uśmiechnąć na wspomnienie tego uczucia. Uczucia powtarzającego mi krzyczącego z oddali możesz! To nie jest trudne, wykonasz to!
A mój błąd w całości polegał na nie zbywaniu rozmów i wysłuchaniu słów do mnie kierowanych.
Uśmiech na twarzy wywołują teraz ich słowa...Przecież ja nie mówię CI nie pisz; A ile już napisałeś?Można by odpowiedzieć tylko tyle ile mi pozwoliliście...
Niestety mam wrażenie, że muszę coś powiedzieć. Muszą to być słowa wyraźne i w pełni zrozumiałe. Posianie jakichkolwiek wątpliwości mijało by się z celem. Nie mogę tego wypowiedzieć jednoznacznie i głośno. I dlatego te słowa będą szeptem. Mam wielką nadzieję, iż szeptem który nie zgaśnie wśród innych zdarzeń. To nie morze tak zwyczajnie umrzeć, skończyć się.
Intrygująca sprawa, zbliża się wybór specjalizacji na studiach. Byłem wcześniej przekonany, że czas wyznaczony na to nadejdzie najszybciej pod koniec tego semestru. A nawet na początku drugiego. A tutaj na uczelni dowiaduje się, że mamy na podjęcie decyzji około tygodnia. W poniedziałek odbywają się jakieś warsztaty, mające na celu ułatwienie nam wyboru. Pojawiają się też dziwne pogłoski o pewnym ograniczeniu miejsc na daną specjalizację. Mogłem usłyszeć, że w przypadku dużej liczby chętnych na daną drogę kariery:P. Stosowany będzie wybór kandydatów uwzględniając średnią czy może inne wyniki w nauce. Wizja wprowadzenia takowych kryteriów wydaję mi się bardzo odległa. Nie słyszałem aby wcześniej ktoś w ogóle mówił o zawężaniu tym sposobem liczby kandydatów. Inną sprawą są intencje ludzi, na początku pamiętam ja sam twierdziłem zdecydowanie. Nauczycielem nie będę. Do mnie jeszcze wrócimy:), od niewielu osób mogę usłyszeć. Że zdecydowanie wybierają specjalizację pedagogiczną. W mojej grupie zaczeły nawet pojawiać się pewne obawy. Co wybiorę gdy pedagogiczna będzie dla mnie niemożliwa? Podobno mają być ostre kryteria. Od wielu osób słyszę archiwistyczna. Ja nie mógłbym być nauczycielem. Dziś czekając na dyżur, zapytałem o to jednej dziewczyny. Jak sytuacja wygląda u nich w grupie. Odpowiedziała, że większość jest za wyborem specjalizacji pedagogicznej. A tak prawdę mówiąc, żadna nie daję większych szans na zdobycie pracy. Wszyscy wiemy jak wygląda rekruracja do pracy w szkole. A w archiwum wcale nie jest lepiej. Osoby przyjęte do takowej pracy, bardzo rzadko w swoim zwyczaju mają zmianę miejsca zatrudnienia. Jeśli chcielibyśmy rozważać możliwość kariery naukowej, to ta druga opcja rysuje się znacznie lepiej. Praca w archiwum –bezmiar wolnego czasu. I przede wszystkim źródła, z których musimy korzystać są z reguły na wyciągnięcie ręki. Dlatego też należy powiedzieć, że specjalizacja archiwisty jako droga do kariery naukowej jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Taak.
Nie jest to dla mnie wskazówka, jakiekolwiek ułatwienie. Szczerzę wątpię by kariera naukowa na odpowiednim poziomie mi groziła. Troszkę inaczej jest z niższymi szczeblami; życie układa się różnie. Nie możemy już teraz wiedzieć jakie będą nasze potrzeby w odległej przyszłości.
Przede mną stoi trudny wybór. Dlaczego taki trudny? Ponieważ przy jego dokonywaniu muszę kierować się nie tylko swoimi preferencjami, jakie by one nie były. A także, moim subiektywnym zdaniem przede wszystkim, opinią otoczenia. Przyszłych słuchaczy, odbiorców moich słów. I nie jest dla mnie bez znaczenia, zrozumiałość moich słów które będę miał przyjemność przekazywać otoczeniu. Na uczelni mam wykładowce cechującego się tym, iż mówi bardzo szybko. A co za tym idzie często niezrozumiale. Z czasem przyzwyczaiłem się do sposobu w jaki sposób referuje temat. W moim przypadku cały proces trwał dwa lub trzy zajęcia. Oczywiście w dalszym ciągu niektóre słowa, zdania przyjmuje się głównie na wiarę i domysł. Niż na zrozumienie. Pan doktor miewa także dość często sytuacje, w której wydaje się być nie rozumianym przez samego siebie. W tym przypadku nie mam na myśli w żadnym stopniu komunikacji werbalnej. Usilnie stara się coś nam przekazać a jak gdyby nie wie, które wydarzenie wymienić jako pierwsze. Które można pominąć...
Obraz takiej sytuacji mógłby być dość komiczny, gdyby nie fakt, iż trwa ona parę sekund. I nikt nie odważy się tego skomentować.
Mam nadzieję, iż się nie powtórzyłem. Pisałem równolegle te notki. Oddzielne pliki z przed tygodnia. Nie studiowałem wnikliwie ich ponownie.