Kolejny raz popełniam ten sam błąd. To wciąż powraca, eh. A ja po prostu nie mam siły z tym walczyć.
I kolejne złamane słowo, dane samemu sobie...Pewnie nic to...Tylko kto w to uwierzy?
Skoro nie mam sił dotrzymywać swoich postanowień. To nie mogę nic oczekiwać od innych. Nic...
(w bardzo szerokim znaczeniu)
Ze wszystkim jestem zmuszony walczyć. Nie myślę tu tylko o otoczeniu, walka z nim choć trudna jest do przeżycia. Co innego walka z sobą...Ona jest chyba najtrudniejszą ze wszystkich zmagań, wojen.
Przynosi nawiększe korzyści. Tylko jak wygrać batalie z tak trudnym przeciwnikiem?
Przeciwniekiem który dokładnie zna nasze myśli chcenia i niechcenia. Nie da się?
A ja muszę myśleć, że jednak w jakiś sposób to możliwe. Inaczej "spał bym dalej".
Poza światem, poza tym wszystkim. W oddali...
Edit: 19:30
Miło jest tak, nie przejmować się. Teraz już to trochę potrafie, bo cóż takie myślenie zmieni?
Kolejna czarna dziura? Stracony czas? Itp...
Nie ma to najmniejszego sensu. Jest takie zdanie
"boże pozwól mi zmienić to co zmienić mogę i zaakceptować to czego zmienić nie zdołam"
Zdanie bardzo trafne. Przeszłości zmienić nie możemy, przyszłość jednak to co innego. Tylko teraz pytanie, czy potrafie ją zmienić?
Niech to pytanie pozostanie bez odpowiedzi. Słowa pozostają tylko słowami, to prawda nie muszą. Można je w różnorodny sposób interpretować, rozumieć...W moim przypadku jednak są mało ważne.
Edit: 22:35
Nawet krzyczeć już nie umiem...
Zresztą to było by za proste. Krzyknąć i już spokój, nie ma emocji. Aż tak łatwo nie jest, pisałem tu już wszystko muszę sobie wywalczyć. (force chyba najbardziej odpowiednie)
Nigdy nic, nie przyszło mi lekko. Oczywiście mówie o niedawnych wydarzeniach.
Tylko stawiam samaemu sobie pytanie, ile mam siły na walke? Która nie wiadomo kiedy się skończy, o ile skończy. A blah, zdecydowanie lepiej nie myśleć...Nie widzi się wtedy problemów, nic się nie widzi. Odpowiedzi są z góry znane nawet znane są pytania jeszcze nie zadane...
Obudzę się?..Kiedyś?
poniedziałek, 28 stycznia 2008
Znów to robię
wtorek, 8 stycznia 2008
Waiting for the settlement
Nie chce tu nic pisać. I tak mam wrażenie, że robiąc to popełniam błąd. Głupote...Przecież skoro marnuje (wciąż) tyle czasu, to czy mogę sobie pozwolić na zmarnowanie kolejnej "chwili"?
Blah, a cóż to jedna chwila. Inna sprawa, że to kolejna jednostka czasu. A tych chwil trochę się już zebrało. I najgorsze, wciąż się zbiera...
Kiedyś chciałem opisać troszke święta. W końcu wartałoby. Tylko teraz już nie chce, a później nie będzie do czego wrqacać.
Piszę to bo mi głupio? Co ja nie-pisaniem obrażąm bloga? :P
(Tja, powinienem zdecydowanie poszukać tej Normalności)
Zbliża się ssesja, rozsztrzygnie się czy pozostane jeszcze studentem. Czy też nie. Narazie ciemno to widze, i to naprawdę nie jest tylko pesymizm. To realna ocena sytuacji. Na kolosie dziś znałem odpowiedzi na niewiele pytań...Na setke. Był to tedt, a więc postrzelało się troszke. I nie chcę się tłumaczyć, faktem. Ze ten test zdaje może 5% studentów z roku. Ja znałem odpowiedzi na niewiele pytań, i co najgorszę. Niewiedza ta, nie mobilizuje mnie do pracy. Chociaż o paranojo, wylecieć nie chce. Stanowi ona tylko fakt. I co z tego, że parę lat temu ludzie czekali na to zaliczenie do wielkanocy. Wtedy forma studiów byłą inna. Dziś już takiej możliwości zapewne nie ma.
I jeszcze dodam jeden fakt.
Pisząc najbardziej ogólnie, popełniłem dziś grzech zaniechania...
A mogło być inaczej, tylko nawet nie spróbowałem...
See u on the Feb. after exams, I hope I would pass them.
Hope dies the last