piątek, 18 kwietnia 2008

Troszkę o weselu,

0 komentarze

Wykonuje kolejną przymiarkę do napisania tej notki. Wszystkie wcześniejsze, a było ich parę kończyły się nagle. Docierałem do jakiegoś martwego punktu o koniec. Z żadnej z tych prób nie byłem zadowolony; inną sprawą jest, że ja rzadko jestem zadowolony ze stworzonych przez siebie słów. To duże niedopowiedzenie, jak moja pamięć sięga byłem usatysfakcjonowany tylko parokrotnie ze stworzonych przez siebie słów. Ostatnio był to mail do D, jedno zdarzenie na rok etc. Nieźle. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, liczę że teraz będzie inaczej. Nie, nie przemawia za tym nic. Nic nie dało mi takowej pewności...Ja zwyczajnie wiem:)
Pominąłem tutaj w opisie jedną dość istotną rzecz. Mianowicie nie wspomniałem jeszcze o weselu:P. Nio z całą pewnością mogę powiedzieć, że niektóre rzeczy Lepiej zwyczajnie przeżywać, cieszyć się z nich. Robić z nich niezapomniane wydarzenia niźli opisywać. Nie zmienia to faktu, iż zwłaszcza teraz powinienem je opisać. Podkreślam „teraz” --w okresie w którym zwyczajnie czuje lęk przed zapomnieniem czegoś ważnego. Nie myślę tutaj o kwestiach na uczelnie, wiedzy itp. To są rzeczy z całą pewnością błahe. Myśleć tu należy o wydarzeniach, wszystkich zdarzeniach dotyczących sfery interpersonalnej. One z kolej mają to do siebie, że bardzo trudno je zapomnieć. Uśmiech, gest, salwa śmiechu, wszystkie te zdarzenia bardzo zwiewne i ulotne. Trwające ułamek sekundy Bardzo trudno zapomnieć. Inną kategorie należy nadać słowom. Zwyczajnym słowom, niestety jest tak, iż często ich nie pamiętam (teraz niby rzadziej ale...). Później są wątpliwości; jak się powinienem do niej/niego zwrócić? Jakie jest to imię...Oczywiście teraz te wszelkie braki, dziury w pamięci próbuje nadrabiać. Na ten przykład, niedawno (bez komentarza...) wpadłem na pomysł spisywania wszystkich osób w notatnik. | Posiadanie notatnika jest wyraźnym dowodem tego, iż boję się zapomnieć. Ja nie muszę z niego korzystać, ważne jednak jest aby informacje co mam zrobić tam były.| Wciąż uczę się z tej pomocy korzystać, że trzeba w każdym dniu go otworzyć i sprawdzić. Czy aby na pewno o wszystkim pamiętam. Tylko w jaki sposób sprawić abym pamiętał o notatniku? Hm, ciekawe pytanie prawda? Nie mam jeszcze nawyku budzenia się z każdym dniem i patrzenia weń. Nie jest to bynajmniej moim nawykiem, a może powinno być?
Z pewnością:). Eh, trzeba jakoś ten nawyk ukształtować. Zastanawiam się tylko w jaki sposób to zrobię. Na razie odpowiedź jest dla mnie nieznana.
Opiszmy w końcu to wesele, nie chcę by ponownie coś mi w tym przeszkodziło. Przeszkodziło, to znaczy sprawiło, że wybiorę coś innego niż opisywanie tego zdarzenia. A należy przyznać, że nie jest ono na tyle dla mnie istotne aby być w stosunku do niego jakoś wylewnym. Nie oznacza to w żadnym wypadku przyzwolenia na przemilczenie go. Oznajmienia tylko tego, że było. Chociaż tak prawdę mówiąc, zważając na ilość elementów którego z niego pamiętam było by to całkiem odpowiednie stwierdzenie. Spróbujmy zacząć od początku, jestem zatem w samochodzie jadącym po Kingę. Pierwsze uzupełnienie, komentarz. Jestem bardzo wdzięczny Kindze, że zgodziła się towarzyszyć mi na weselu. Nie ukrywam moje plany wglądały nieco inaczej, cóż D politely crash it. Nigdy nie zrozumiem jak kobiety potrafią być tak lodowato stanowcze w swoich decyzjach. Nie dbając o konsekwencje swojej decyzji. D wysiliła się nawet na tłumaczenie, „dlaczego nie”. Podkreślała, iż wina leży po jej stronie. Jestem „facetem” nie rozstrzygam tego czy była to prawda czy zastosowała wyłącznie taki wybieg. Istotna dla mnie jest tylko i wyłącznie odmowa. Myślenie „dlaczego”; „a może to jest wyłącznie spowodowane moją osobą” pojawiło się lecz należy przyznać nie wypełniło całkowicie mojego czzasu. Kinga się zgodziła, mimo iż ma chłopaka. Tutaj muszę wspomnieć, nie zdawałem sobie sprawy z istoty związków jakie ich łączą. Co prawda o fakcie wiedziałem, jednakże o skali tego elementu w ogóle. Z tego co pamiętam dziewczyna ta jest w związki około trzy miesiące. Być może troszkę więcej, to prawda w tym czasie. Najsilniejsze emocje i uczucia występują u człowieka. To wszystko jest mi znane, czy jednak każda dziewczyna po takim okresie mówi o ślubie? Kinga „rozrysowała” mi cały plan. W te wakacje mają odbyć się zaręczyny. A ślub...Tutaj mówiła różnie, po zakończeniu studiów. Innym razem mówiła, że może wcześniej. Podobnie jak dzieci. One miały nastąpić po skończeniu studiów przez obojga, niekiedy jednak „zdarzały się” wcześniej. Ok, po takich zdaniach wypowiedzianych przez Kingę, na prawdę wolałem, iż nie zaprosiłem kogoś innego...(jeszcze innego)
Sam przebieg wesela był całkiem pozytywny. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz, Kinga od dłuższego czasu mówi o zostaniu psychologiem. Z rozmowy wiem, iż wybrała specjalizacje sądową. Będzie zatem miała do czynienia z różnego rodzaju „osobami wyjętymi spod prawa”, tudzież innymi degeneratami. Powiedziała iż to jej nie przeszkodzi w przyjmowaniu normalnych ludzi „na wizytę”. Wszystko bardzo fajnie, z całą pewnością bardzo. Za wyjątkiem jednego, nie dostrzegałem w niej: Empatii, zrozumienia, rozmowności, tej umiejętności wyciągania z człowieka słów które w założeniu miał ukryć itp...Zapewne ja na wszystko patrzę z innej perspektywy, osoby która będzie poddana terapii. Zatem czy jest ona zła? A w swoim życiu miałem kontakt z paroma psychologami. Zwykle to były kobiety. I wiem jaką ogromną, ważną pracę mogą wykonać. Lub też nie zrobić tego...Nie przesadzam tutaj, doskonale zdaje sobie sprawę jak wielce pomogła mi Psychologa Pani Magda. (ona z tego co wiem, jest neuro-psychologiem. O tym fakcie dowiedziałem się dopiero parę miesięcy temu. Przede wszystkim jest jednak psychologiem. Neuro- robi się podobno pop studiach.). Pamiętam też swojego Psychologa z Bydgoszczy (też zapewne neuro) Hubert Trzebiński. Nazwiska nie jestem do końca pewny pamiętam Trz...). Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że są też tacy fachowcy jak Pani Psycholog z Rept. Której to wybitnie się nie chciało. Zawsze miała do zrobienia coś ważniejszego. Całość terapii polegała na wręczeniu różnych psycho-testów. Po terapii mówiła, „Krzysiu dziś widzę był zmęczony”. I można było się śmiać, pod warunkiem, że nie wiedziałbym jakie to dla mnie istotne.
Wesele mijało, mojego wina ubywało:P Przy naszym stole, zaraz obok nas siedziała Paulina lat 16 z chłopakiem. Okazało się, że znajomy Kingi. A mówiąc dokładniej znajomy jej chłopaka. Z drugiej strony siedział Marcin (mój kuzyn z żoną). Takie śmieszny fakt, Marcin dość często kursował do swojej mamy. „Wyżalić się jak to źle go posadzili. W znaczeniu, że z dziećmi”. Troszkę dalej od ich pary zasiadał jego brat Artur. Zniknęli wesela do domu na parę godzin, nieważne. Dość małomowny ale on zawsze taki był. Przy stole siedział także Mariusz. Brat Panny młodej, mający duże problemy z narkotykami. Bywający zaledwie w domu. Smutne a taki fajny to był koleś...Dalej siedzieli moi kuzyni, jeden w wieku gimnazjalnym drugi to piąta klasa podstawówki. Nie wiem, może kogoś pominąłem. A może nie.
Nie wiem czy to już jest regułą, -było bardzo dużo żarcia. Ja oczywiście wiem, im więcej zjesz zwłaszcza ciepłego. Jeszcze lepiej tłustego aczkolwiek takich rzeczy nie serwowali za dużo. Dokończę, im więcej zjesz tym więcej możesz wypić. No i nie zapominajmy, to wesele ludzie nie siedzą a tańczą. Oczywiście jeśli chcą, spalają zatem bardzo wiele alkoholu. Z piciem nie ma zatem problemu i bardzo rzadko słyszy się. Na prawdę są to tylko pojedyncze przypadki aby ktoś zwyczajnie przesadził. Jeśli nie siedzisz ciągle przy stole jest to bardzo trudne. Całe przyjęcie minęło dosyć spokojnie. Nie było żadnych nieporozumień itp. Ja oczywiście wiem w lokalu bardzo rzadko takie rzeczy mają miejsce. A lokal „amazonka” był niczego sobie. Sala nie za duża jednak zdecydowanie wystarczyła. Parkiet, miejsce do tańczenia także było całkiem obszerne. Na samym przyjęciu przeważali raczej ludzi starsi, młodych. W szerokim znaczeniu było może stolik lub dwa. (Drugiego nie widziałem ale może i był:P). Muzyka zatem także była dopasowana do takowych ludzi, nie było wiele szybkich utworów. Wszelkie piosenki takie aby to rodzice mogli sobie potańczyć. I dobrze lecz należy przyznać nie tańczyli oni zbyt wiele. Nie wystąpiła tam sytuacja, że parkiet był zapełniony i miejsca było na nim bardzo mało. Taka sytuacja nie miała miejsca.
A samo położenie lokalu, może i w dobrym miejscu. Było gdzie się przejść, pospacerować. Co prawda pogoda zwłaszcza kobietom niezbyt na to pozwalała jednak można było. Można, tylko nikt tego nie robił. Tja

piątek, 11 kwietnia 2008

Trochę spraw się zebrało.

0 komentarze

Na wszelki wypadek rozpocząłem pisanie tej notki w OO (Open Office, writer).
Naprawdę nie chce ponownie spotykać się z sytuacja kiedy, cały tekst. A nie rzadko już trochę on tych stron wypełnia, przepada. Bezpowrotnie i ostatecznie, a Firefox raczej rzadko potrafi go odzyskać. Oszczędzam więc sobie, niepotrzebnych nerwów. Na prawdę przejmować się jeszcze znikającym tekstem to zbytnia nonszalancja moich emocji. Zdecydowanie lepiej zużyć je na inne emocje, niż gniew. Mimo tego, że ja na prawdę jestem spokojnym człowiekiem. Trudno jest mnie wyprowadzić z równowagi. Należy do tego niestety dodać, że niezbyt stanowczym. A może prowadzę politykę walki o wygranie rzeczy ważniejszych, kosztem tych małych? Małe porażki, uległości prowadzące do większych sukcesów...Tego nie wiem, sądzę że po części na pewno. Zresztą przyjemnie tak dla odmiany dobrze myśleć o sobie. Zarzucali mi, wiele osób. np. Pani Magda. A ona jak mało kto potrafi to ocenić, w końcu psycholog:). Podkreślali wielokrotnie fakt, że nie potrafię swojej osoby docenić. Wiecznie widzę w niej same wady, niedociągnięcia. Rzeczy które należałoby zmienić, tylko...Sił brak? Kiedy dochodzi do takich chwil refleksji jak ta:P nad ta cechą. Stwierdzam, że tego nigdy wcześniej nie było. Byłem wręcz niezdrowym optymistą, nie zwykłym doszukiwać się jakichkolwiek powodów do narzekań w swojej osobie. A następnie tłumaczyć nimi decyzje innych. Nie zawsze dobre i przemyślane, uznawałem. Że te wszystkie inne osoby nie mogą się mylić. Jeśli ktoś jest zły to na pewno ja. Wysoki samokrytycyzm nie jest cechą w żadnym razie pozytywną. Powtarzam wysoki; często niepoprawna ocena własnej osoby. Na szczęście ta wada, bo niewątpliwie jest to wada. Zmienia się, staję się człowiekiem o zwyczajnej samoocenie. Często wręcz powraca huraoptymizm. Poleganie na dużym szczęściu; nie branie w ogóle pod uwagę takich rzeczy jak: Porażka i niepowodzenie. Tak jak teraz, wiem! Że mimo późnej godziny dopiszę jeszcze parę zdań do notki. Dziś jej nie skończę, a następnie poczytam o H śr. Pol. :)
Oczywiście jeszcze trochę czasu na to czytanie mi pozostało, a może wcale nie? Teraz czytam na zajęcia na czwartek. Doktorant wymyślił sobie kolokwium:) --dziwne, że wstawiłem tu uśmiech? A powiedzcie mi proszę czym ja się mam przejmować? Przecież do czwartku daleko, nawet uwzględniając mój grafik. I już sporo umiem:) Lubię te zajęcia z tym doktorantem, czuje zwyczajnie że nie robię tego dla niego a dla siebie. A doktorant wytwarza taką specyficzną aurę, na zajęcia z nim zwyczajnie chcę się chodzić. Chcę się na nie przygotowywać! Chociaż parokrotnie zarzucał nam, że tego nie robimy. Tylko nawet takie słowa krytyki wypowiedziane zostały w taki sposób, że dało wrażenenie każdemu słuchaczowi. Iż nieprzygotowując się –jedyną osobą która traci, Jest on sam. I żałuje tego iż z różnych powodów zdarza mi się być na nich nieprzygotowanym. Żadne powody nie są tutaj dobrym usprawiedliwieniem, brak książki, kserówek. Niewiedza wynikająca z innych powodów, kontakt z grupą. --Należy powiedzieć, że teraz go dopiero tworzę. Nie powiem na nowo, weześniej musiał by istnieć. A jego nie było, stałem z reguły z pewnej oddali od grupy. Nie będę kłamał, głównym tego powodem była moja mowa. Przecież dopiero od niedawna wiem, że jest lepiej. --I tu nie jest ważny sam tylko fakt, również przekonanie odnośnie jego autentyczności jest niezwykle istotne. Teraz, nie mam wyjścia. Stoi przede mną niezwykle trudne zadanie, zmiany tego co już zdążyło wrosnąć i zapuścić korzenie. Praca włożona w zmianę tego będzie niezwykle żmudna i czasochłonna. Widzę jednak jak ogromne może przynieść dla mnie korzyści. I skończą się chandry wywołane alienacją, wykluczeniem. Brakiem udziału w wielu czynnościach, także tych istotnych. I nareszcie będę mógł powiedzieć w pełni jest na prawdę dobrze. Już jest dużo lepiej, a wykonać kolejny krok z tego miejsca. Pomimo czasu który w tym wypadku działał na moją niekorzyść i zbudował nie odpowiadające mi relacje. Wykonać kolejny krok, oby to była tylko formalność. Ruszenie z rozpędu na przód. Podążać, przywracać normalność. Wyznam, że troszeczkę za nią tęsknie...Tak wiele rzeczy jest innych, obcych...Inną sprawą jest to, że teraz dla mnie nic tak w zupełności normalne nie będzie. Aa tam, ja już jestem przyzwyczajony:) Co więcej, nigdy takiej bolącej normalności nie lubiłem. Takie słowa: standaryzacja, zwyczajność czy rzadziej padające. Przeciętność...Nie, niech to pozostaje ode mnie odległe. Wielokrotnie powtarzałem o trudach mojej obecnej sytuacji. Tylko czy gdyby wszystko przychodziło by mi łatwo, abstrakcyjne zdanie:) Jednakże gdyby się zdarzyło—łatwość. Czy byłbym w stanie to docenić?

Narutowicz szpital,

W końcu, a może już? Zdecydowałem się odwiedzić szpital Narutowicza. Trudno nie pamiętać, że to właśnie tamtejsi lekarze znacznie przyczynili się do...No przepraszam padnące słowa mogą być wyniosłe. Nie należy jednak zapominać to jest oiom, tu nie przebywa się przez przypadek.
Kontynuując na tym oddziale rozgrywała się także walka o moje życie...Jak widać walka zakończona sukcesem. To jest olbrzymi dług wdzięczności który będzie we mnie, do końca moich dni. Skierowany do szpitala Narutowicza...Pozwólmy się wybrzmieć tym słowom.

Ostatnio zastanawiam się zastanawiać, a może oiom (oddział intensywnej opieki medycznej)
anestezjologiczny. Jest właśnie tym oiomem najlżejszym. Hm? Nie znaczy to przecież, że ludzię chcą na niego trafić. Taki fakt, pamiętam jak mówiła mama. Łóżka obok Ciebie zapełniały się i znikały. w znaczeniu –końca. Nie jest to bynajmniej oddział który chętnie się odwiedza. Wystarczy chociażby spojrzeć na jego pacjentów tam, wszyscy przykuci do łóżka. Niektórzy nie oddychający samodzielnie. Nawet dla mnie osoby oswojonej z takimi widokami, nie jest to obraz dając się w pełni akceptować. W pełni po mnie spływający. Niewątpliwie potrafię patrzeć na to wszystko, bez emocji –może to czyni ze mnie jakiegoś anty-człowieka? Zbyt wiele podobnych osób widziałem, osób wychodzących z tej sytuacji bardzo różnie. Nie w sensie dużo podobnych osób na OIOM'IE.
Nieco później, kiedy stan ich zdrowia był stabilny. Pani dr Luty, powiedziała do mnie. Wyszedłeś z tego, nie każdy wychodzi. Zdanie to padło przy okazji mojej drugiej wizyty w szpitalu Narutowicza.
Tak, zaliczyłem aż dwie wizyty. Zależało mi na tym aby spotkać się właśnie z doktor Luty. Z informacji od mamy, wiedziałem, że ona jest na dyżurze w poniedziałki. (swoją drogą dyżur od 3pm do 6am, chyba że jestem w błędzie.) Niestety pierwszy raz gdy odwiedziłem szpital, była Pani ordynator. Kobieta starsza od Pani dr Luty, jednak tu nie w tym rzecz. Pamiętam jak opowiadała o niej mama. Jest to kobieta bardzo obojętna—może to wynik pracy na OIOM. Wypominała mi pewne rzeczy, tak jakbym to ja sam chciał mieć wypadek...Głównym jej przesłanie były słowa, musisz się cały czas rehabilitować. Zwłaszcza teraz. Co on Amerykę odkryła?:P Nie zważyła tylko na jeden fakt, ja cholera jasna studiuje. Na prawdę nie jest mi łatwo pogodzić z sobą te wszystkie sprawy. Jedyny dzień który mam w założeniu wolny, tzn nie mam zajęć to piątek. Trzeba jednak pamiętać, w założeniu. Studia nie wyglądają w ten sposób, że parę godzin na uczelni a następnie wolne...:D Przepraszam samo to zdanie wywołuje uśmiech. Wolne dobre sobie, przecież ten czas jest przeznaczony na pracę. Nie odpoczynek. Kiedyś muszę to wszystko przeczytać, nauczyć się tego. I nie jest tak, że na te rzeczy mam dużo czasu. Trzeba pamiętać o jednej rzeczy, która to często jest zarzucana studentom. Parę godzin spędzonych na zabawie, godzin przepadłych w dowolny sposób. Nie sposób wrócić, ucząc się zawsze będziesz o tych parę godzin biedniejszy. Uwzględniając ten fakt, śmieszą mnie argumenty typu. On jest wolny, studiuję. Nikt go nie kontroluje, w dodatku mieszka poza domem. Studiując jesteś Panem swojego czasu, to od Ciebie zależy na co go spożytkujesz. I pamięta, nie masz to nieograniczonej ilości. Wszelki podobne argumenty, należy pamiętać padają z ust osób nie studiujących nigdy. Wspomnę jeszcze o samodzielnym mieszkaniu, niewątpliwie niesie to z sobą wiele korzyści. Pani Magda podkreśliła tutaj ważną rzecz. Zgoda mieszkanie samemu niesie z sobą olbrzymie korzyści. Zwłaszcza dla mnie to niezwykle istotne, częściowo chociaż pozbyłem się Ingerenci rodziców. Częściowo...w dalszym ciągu próbują mieć mnie blisko. Dzwoniąc po parę razy dziennie—teraz niby rzadziej. Po usilnych moich staraniach. Niesie także z sobą olbrzymią odpowiedzialność. Mogę udawać, że wcale nie...Kto mi tu jednak zrobi zakupy? Ugotuje obiad? Przejmuje się za mnie takimi błahostkami jak rachunki...
Dodam jeszcze coś do tego, jakby nie było związane z tematem. Mama często powtarza wiele osób studiujących wylatuje, nie wszyscy kończą studia. Osoby dobre wcześniej zwyczajnie sobie nie radzą. I odchodzą, same lub po sesji. Przepraszam ja mam na tą sprawę inny pogląd. Nikt chyba nie ma wątpliwości, iż studiów nie kończy każda persona które je rozpoczęła. Pytanie jednak brzmi, dlaczego? Z jakich powodów. A powodów można by wymieniać na prawdę dużo. Moim zdaniem większość osób niekończących studiów. Robi to z własnej przyczyny, nie chce wchodzić w szczegóły. Powodów na prawdę może być wiele. Nie zapominajmy studenci to ludzie dorośli. Zdarza się oczywiście, że ktoś sobie zwyczajnie nie radzi. Np. gdy nie jest w jakiejś dziedzinie osobą lotną a zacznie uczyć się na krótko przed egzaminem. I odpowiedzcie, można w takim przypadku powiedzieć, że sobie nieradzi etc?
Pamiętajmy na studia nie przyjmują każdego. Nawet gdy komuś uda się na maturze, a później sobie oleje—licząc na powtórkę z matury odpada....Ktoś mówił, że mam niską samoocenę?

Kolejna sprawa, olbrzymie dla mnie przyjemna:) A właściwie takowe będą dwie.
Ostatnio zauważyłem, że mówi mi się coraz lepiej. Co więcej, gdy trwam w tym przekonaniu mówię więcej. A wykonując tą czynność podnoszę jakość swojej mowy. Artykulacji, jasności, panowania nad głosem...I z psychologii:P tzw fluencji słownej...-czyli w dużej mierzę jest to oparte o angielskie znaczenie. Płynność, wiązanie faktów, szybkie dobieranie myśli. Zmieniłem także język jakim się posługuje, być może jeszcze nie w pełni utrwalił. Jednak sądzę, że zmiana jest widoczna. Staram się używać, kiedy to możliwe eleganckich, bardziej dojrzałych słów. Z czasem to się przekształciło w nawyk. I bardzo dobrze, na tym jednak nie koniec. Dagmara chwali moje maile, masz specyficzny styl. Dobrze się czyta itp. A może formułuje w taki sposób maile wyłącznie do niej? Nie było by to wcale dziwne. Ona jest właśnie tą osobą dla której chcę pisywać ładne maile. Przywiązując uwagę co do stylu i formy. Muszę jeszcze powiedzieć, że moje wiadomości są zdecydowanie dłuższe od maili pisanych przez nią. W żadnym wypadku nie postrzegam tego jako wadę, zwyczajnie chciałbym czytać jej słowa dłużej:). A nasze relacje?
Nie, tutaj nie będę o nich pisał. Powiem tylko, że zgodnie z moją wolą zmieniają się.--tylko wolno, eh.

A jeszcze napiszę tutaj o moim błędzie w postrzeganiu kobiet...Tak, wiem zbyt uprościłem Wasze osoby. A tutaj jeśli ktoś musi być prosty i trywialny to zdecydowanie facet.
Pewne zdanie tkwiło w mojej głowie, świadomie jednak o nim zapominałem. Cóż my—faceci, myślimy z lekka inaczej. Zdanie kobiety nie przywiązują uwagę do tak błahych i ulotnych cech na dłuższą metę jak wygląd. To my mężczyźni jesteśmy tylko prostymi wzrokowcami.
Oczywiście istnieją odstępstwa od tych reguł, jedna ile?
O sobie mogę powiedzieć, iż cenię w kobietach inteligencje i tajemnice...mmmm
To są jednak cechy dające się poznać przy bliższym poznaniu. Na początku musi przemówić do nas wygląd zewnętrzny:). Wy to świetnie wiecie, dlatego spędzacie długie godziny przygotowując się do krótkiego wyjścia lub na zakupach. No tak niestety jest z nami;)
Zapewne także dlatego czułem się fatalnie, nie mogąc tylu rzeczy wypowiedzieć. Bo w jaki inny sposób to przekazać? Nie potrafię rysować;malować. Nie potrafię śpiewać ani grać.
To są chyba główne niewerbalne metody uzyskania tego efektu.

Allegro.pl

Niedawno odkryłem jego szerokie możliwości. Po zarejestrowaniu się, zakupiłem dwa przedmioty. Kalendarze książkowe...Głupie? No być może, pamiętam jeszcze jak w tamtym roku około tego czasu mówił tata. Kalendarze niesprzedane oddaję się z powrotem do drukarni. Ja pamiętałem te słowa, a kalendarz chciałem teraz mieć. Do notowania, np. biblioteka -kiedy przejść po książkę, niektóre cykliczne zajęcia i wiele innych spraw. Nie było tak, że na amen zapomniałem o czymś ważnym. Spotkało mnie po drodze jednak parę wątpliwości. Jakieś tam mniejsze zguby były. Kalendarze kupione zostały już parę dni temu. Racja, jednak nie wierzę w dotarcie już przesyłki. --muszę zapytać na recepcji:). Do każdego sprzedawcy musiałem napisać pm, prosząc o zmianę adresu. To było warunkiem podjęcia aukcji w ogóle. Wszyscy bez przeszkód zgodzili się. a ja muszę wykombinować jak na trwałe zmienić adres na allegro.pl. W akademiku na recepcji odpowiedziano mi, że nie ma problemu z takowymi przesyłkami. Zapytano tylko czy zapłacone.
--A dlaczego aż dwa kalendarze? Otóż sprawy ułożyły się w następujący sposób. Po pierwszym przerzeniu dostępności przedmiotów na allegro.pl. Wysłałem wspomniane już pm, dwie sztuki.
Otrzymałem od razu tylko jedną odpowiedź. Uznałem, że druga aukcja jest już nieaktualna. Na allegro.pl widniała jako już zakończona. W otrzymanym mailu, widniało wyjaśnienie absencji sprzedawczyni. A także informacja, że kalendarz nie został sprzedany. Owa kobieta zaproponowała, ponowne wystawienie go na aukcje. A raczej sprzedanie go bezpośrednio mojej osobie. Należy jeszcze dodać, iż proponowany przez nią kalendarz w pełni mi odpowiadał. Znacznie lepiej niż już kupiona wersja, z aukcji się nie wycofam już. A ok 17z to nie takie pieniądze aby uchylać się od płacenia.

Wyszły mi tego trzy strony;) Sporo...