Wyjazd.
Wierszcie lub można powiedzieć już.
Paradoks, ja nigdy nie czułem się, że jestem poza tym. Tego uczucia, omijania mnie czegoś. Bezpowrotnie...
Nie, zakładałem tylko, iż mam dużą przerwę. Ktora kiedyś się skończy, a zacznie normalne życie. Szara rzeczywistość. Może już nie będzie taka szara, każdy dzień niezmiernie kolorowy...
Tak, dziś się padkuję. Przeglądam moje rzeczy, te ktore zamierzam zabrać ze sobą. Nie wywołują już one żadnych uczuć. Może tylko jedno, gorycz...Fakt iż to życie już mineło, i nie wiadomo czy nastepnę bedzię rownie ciekawe...
Nic, pozostaję mi tylko nadzieja że bedzię. Musi być!
Co z tego, bedzię dużo trudniejsze. "Your Life is Yours Alone, Rise up and Live it"
właśnie, to napewno bedzię moje życie. Innego nie mam, mieć też nie mogę ani nawet bym nie chciał.
<>
Powinienem był, sobie przygotować listę. Rzeczy ktore chcę zabrać. Nie mam jej jednak, w końcu mam oczy i widzę. Te rzeczy ktorych jeszze nie mam. (jasne)
Siostra ma zająć kolejkę wśrod ludzi czekających na "stawienie się" w akademiku. Listę otwierają od godziny 14. Budynek otwarty bedzię cała dobę. Coż się zobaczy, ludzie podobno nierzadko czekają na meldunek. Parenaście godzin, koczują przed recepcją...
Miło
Przynajmniej ominię mnie czekanie ;).
Dobra muszę wracać do przygotowań
niedziela, 30 września 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz