Jest już 4 października. 20minut już nowego dnia...
Stary będzię mi się źle kojarzył. Oczywiście był to wpływ wykładowcy. Czy ja jestem nienormalny? Co parę dni miewam deprechę, z różnych powodów...
Dziś koleś powiedział do mnie parę słów onoszących się do przygotowań na lekcję.
Dla mnie to niepojęte, jak można zlecać do przeczytania parę książek na tydzień.
Gdyby one jeszcze były ogólnie dostępne...
Kserami podejrzewam, bedę mógł uzupełnić nie jedną bibliotekę za parę lat...
I czy się nie boję?
Że to wszystko za szybko.
Że za dużo.
etc
Nie myślę o tym, dziś na chwilę pomyślałem i mam doła. Z którego trudno się podnieść. Ironiczne, bo zamiast pokazać temu kolesiowi iż jest inaczej ja go utwierdzam w przekonaniu. Że ma rację...
"Jedyną skuteczną obronną jest atak"
Ta sentencja nie dotyczy tylko agresji. Mówi ona ometodach należytego postępowania,
Biernościa tylko przyznajemy rację...
Truni jednak postąpić inaczej. Staram się, naprawdę mocno lecz rzadko mi wychodzi.
Jestem za tym skazany na porażkę?
Nie ważnę co zrobię? Jak duzo? Jaki to bedzię miało odźwięk?
Nie chcę być pesymistą, nie chcę nawet być realistą.
Na cały świat, na wszystko chcę pstrzyć zza kolorowych okularów...
Te okulary, leżą narazię rozbię w kącię. Ja raz świadomie innym razem nie. Depczę je.
Teraz mam na sobię ciemne oklary cienia i smutku...
Nie potrafię ich sam zrzucić i zniszczyć...To one panują nademną, nie ja nad nimi...
Bedzię taki dzień, dzien mam nadzieję bliski. Kiedy stanę i krzyknę ze szczęścia...Za to co mnie spotkało i co mnie jeszcze spotka...
Bedzię taki dzień...
Teraz mógłbym tylko wyjść i stać. Ponieważ płakać już nie potrafię, i dobrzę...
Twarz naznaczona przez łzy może by się wyrwała od dylematów, cierpienia pytań bez odpowiedzi...
Muszę jeszczę coś przeczytać i dobrze. Może przez tą godzinę zapomnę o wszystkich zmartwieniach. Może, sam w to nie wierzę...
Teraz nieco pogodniej, taki przynajmniej jest zamiar.
Dostałem zajebisty pokój. Jedynkę z łazienką.
I mniejsza o to, że moje zdrowie mnie do tego kwalfikowało...Pokuj jest naprawdę ładny i nawet duży...(nie zdarza się to w jedynkach)
Więc mogę sobie w nim spokojnie siedzieć, uczyć się. Ah żeby to było takie proste, to jest jak sianie zboża na pustni. A nóż wiatr zawieję, przenosząc ziarenko w urodzajne gleby. A jak wile umrze?
Tak ztrzaskanę marzenia,skrzywiona rzeczywistość...
Sytuacja wymaga ode mnie abym krzyknął widząc płonące domy i pobiegł po wodę.
Ja jednak stoję, a niech się palą. I tak nie ma tam "nic".
Nie zrobienię niczego to również zbrodnia. Porównywalna do czynnego brania w niej udziału.
I co z tego, że to tak wszystko teraz ładnie zrozumiem. Wyjaśnie, napiszę,,,
Co jednak zrobię aby zmienić sytuację?
Robię ku temu za mało. Nie tyle ile bym mógł, nie tyle ile nawet się powinno wymagać od mojej osoby.
Jestem widzem w teatrze mojego życia...
Czy starczy mi silnej woli aby to zmienić? To się nie udało przez tak długo. Zatem teraz ma być inaczej?
Nie mam zamiaru, nawet posać że to się zmieni. Pustę słowa mi niepotrzebne, liczą się czyny. Których na razie brak...
words, words, words
ten wers pozostanie, tylko niemym wersem. Pozbawionym przekazu, podobnie jak i cały powyższy tekst...
Nie słowa, nie.
Czyny, tylko one są w stanie mi pomóc zapalić jeszcze raz ogień chęci życia...
czwartek, 4 października 2007
Co ja naprawdę chcę zrobić...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz