Dziś jest ostani dzionek mojego pobytu w domu. Pomimo tego, że nie czułem się tu naprawdę wolny i spokojny. Dom pozostanie domem - tęsknota nawet za nieprzychylnymi wydarzeniami. Próbując nawet zignorować, wszystkie te irytujące rzeczy podczas pobytu - najbardziej przeszkadzało mi to, że czytanie i pisanie były nie lada wyzwaniami. Czynnościami, które wciąż byłem zmuszony zapomnieć. A ja tak bardzo chciałem czytać! Przełamać już tą frustrującą mnie barierę, wciąż w mojej pamięci tkwił trud obowiązku przeczytania jakiejś książki. Wspomnienie, że niezbyt ciekawej uważam za zbędne. Tak studia, w dodatku humanistyczne.
Nieustannie ingerowano w moje próby czytania, pamiętam... Kiedy wspomniałem, że to mi potrzebne do pracy jaką piszę. Dostrzegałem na ich twarzach powątpiewanie i złość. Potrzebny ci konkretny zawód, mówili. (w domyśle - NIE ZABAWY) Później już, w momencie gdy moje wakacje niemal upłynęły. Odważyłem się mówić - z czasem mój szept stawał się coraz odważniejszy. Obecnie są to niemal krzyki. A dziś ponownie zirytowała mnie matka! Spoglądam na ekran monitora i widzę pisanie niepełnosprawnych. I nawet nie chodzi o samą organizację, że docelowo dla takich ludzi. Ona od tego rozpoczeła na pewno poszukiwania, nie mam wątpliwości! Zabawna kobieta, ona nawet nie czytała jednej mojej pracy! - na niepokazanie żadnej zasłużyła sobue wcześniej, brak wiary i zbytni protekcjonalizm obraziły mnie wtedy strasznie. Jest jedna rzecz, zdolna mnie dotknąć i wywołać nieprzychylne uczucia. To stosunek do moich słów. Ale nie zrozumcie mnie źle. Rozsądną krytykę chętnie wysłucham, często wyciągam z niej wnioski. Oni założyli jednak natychmiast, że nie jestem w stanie nic napisać... Zbyt jestem na nich zły aby o tym pisać.
Wkleję recenzje napisaną w bardzo krótkim jak na mnie czasie - ja ją dosłownie wyrzuciłem z siebie... NIe mam siły szukać odpowiednich słów, z pewnością cały już napisany tekst usunął bym doszczętnie.
Stephan King Jak pisać – pamiętnik rzemieślnika
Niepewnym krokiem przekroczyłem próg księgarni, głowę moją wypełniały wątpliwości. Skłamał bym mówiąc, iż nie wyczekiwałem niespodzianki. Pozostawiłem zdrowo-rozsadkowe myślenie daleko za sobą. Nie mogło być w tej placówce na stanie żadnych akademickich książek. Dostępność jakiejkolwiek literatury fachowej była tylko mrzonką. W jaki sposób mógł bym się doszukiwać tytułów tego rodzaju w niedużej placówce. Mieszczącej się w mieście, które swoją świetność przeżywało podczas rewolucji industrialnej – początki procesu urbanizacyjnego sięgają w prawdzie parę wieków wstecz. Dostępny asortyment sklepu nie pozwolił mi rozwiać opinii o małomiasteczkowych księgarniach.
Ta drobna i spodziewana porażką stłumiona została całkowicie przez znalezisko jakiego dokonałem. Na jednej z półek spokojnie i dostojnie spoczywała książka. Niemal natychmiast moją uwagę przyciągnął jej krzykliwy tytuł – może i był on całkowicie normalny, dla zwykłego przechodnia. Nazwisko jej autora ucieszyło mnie i zdziwiło zarazem. Stephn King, już wcześniej fascynował mnie styl jego twórczości. Z tym, że pamiętam go jako autora fantasy, sf – którym w istocie jest. A tutaj na wyciągnięcie ręki leży książka jego autorstwa. Ależ jak inna. Tytuł Jak pisać – pamiętnik rzemieślnika. Na twarzy pojawił się uśmiech, nareszcie przeczytam pełną subiektywną opinie. Kolejne zdanie teoretyków pisania jest tylko bezosobowym głosem.
Przepis czy instrukcja, jeśli książkę jej mianem można nazwać. Liczy sobie 245 stron. To prawda, nie jest to przytłaczająca liczba. Z drugiej strony, śmiem wątpić czy nawet tytuł rozmiarami przekraczającymi biblie. Zawarłby w sobie więcej merytorycznych uwag.
Stephan także wiele jej nie wyrył na stronach swojej książki. Jest wręcz przeciwnie. Nie czytamy opasłego tomu, pełnego rad odnośnie gramatyki i stylu. Nie oznacza to w żadnym wypadku, iż autor całkowicie zignorował tą kwestie. Uczynił w celu ich propagandy bardzo dużo. Swoje rady – wynikające z profesji autora – wplótł w niezwykle intrygujące, autobiograficzne historie. Nie widzę potrzeby w dodawaniu, iż poddane takiemu zabiegowi wskazówki czyta się wspaniale!
Niewątpliwie na długo będę pamiętał o starannym unikaniu formy bezosobowej. - Jak do tej pory wychodzi mi to z różnym powodzeniem. Dbanie o oczy swojego czytelnika, poprzez zapewnienie właściwej kompozycji są także bardzo cenne. Takie wydawałoby się szczegóły odgrywają niebagatelną rolę. Prowadzą do wyciągnięcia prostych analogii:
Nie męczę się czytając>chcę czytać>w rezultacie mogę sobie pozwolić na czasochłonne czytanie dużych partii materiału.
Cena i walory, które niesie ze sobą determinacja – podkreślany jest fakt stanowczość i niezłomność ludzkiego charakteru. Dobrze pamiętam; odmowne odpowiedzi. Liczne odrzucenia opowiadań pokrywały ściany pokoju Stephana. Mimo ich deprymującej, nieprzychylnej treści nie zawahał się słać kolejnych. Dziś możemy rzucić – udało mu się. Niewątpliwie, taka droga do sukcesu nie była jednak prosta i oświetlona.
Pisząc przenosimy się w swój własny, prywatny świat. Marginalna, prawie nie zauważalna weń ingerencja przynosi ze sobą destrukcję. Granice norm wyznaczających nam pola tego świata są nikłe i niewidoczne. Przeszkadzać nam jest w stanie niemal wszystko, wydarzenia realne i te nierealne. Decydującą rolę w tym punkcje odgrywa świadomość – nieważne jest czy w rzeczywistości cierpimy. Czujemy ból to wystarczy. Świadomość przynosi nam niewysłowione uczuciowe doznania.
Motywem bardzo często się powtarzającym jest pisanie przy zamkniętych drzwiach. To rada, która Steaphan kieruje zwłaszcza do początkujących pisarzy. Później jak twierdzi, to może ulec zmianie.
Książka wspomina także ile i jakiej ogromnej wartości wartości przeniosło mu życie rodzinne, w przeszłości i w chwili teraźniejszej. Nie sposób nie zauważyć troski i czułości promieniującej z opisów jego żony. Steaphan wielokrotnie powtarza jakim szczęściem ją mieć. Była mu pomostem, wsparciem w trudnych chwilach. I on świetnie zdaje sobie z tego sprawę.
Opisuje swój wypadek z irracjonalną nonszalancją. Mimochodem wspomina o cienkiej linii dzielącej go od śmierci. Przytacza relacje lekarzy, mówiących o marginalnej ale wykorzystanej szansy. Cały opis przeżytego wypadku napisany jest niesamowicie swobodnie, lekkim milczącym piórem. Krótkimi zdawkowymi zdaniami wspomina o swojej roli w procesie rekonwalescencji. Ponownie wynosi postawę jego żony. Jej wielka, kto wie czy nie ślepa wiara.
Udało mu się, po nieodgadnionym wysiłku fizycznym i przede wszystkim psychicznym znów piszę.
Dygresja
Zauważam pewną różnice, a także i podobieństwo w kontekście wypadku Steaphana.
Po odniesionym wypadku włożył wiele wysiłków w kontynuowanie pisania. Teraz swobodnie go opisuje, co więcej wyciąga wnioski. Ja po swoim wypadku nie miałem czego kontynuować, toteż pisanie rozpocząłem. Po pierwszych słowach, stawianych lękliwie i z bojaźnią. Moje ego rozpoczęło wędrówkę ku górze. Słowa nieustannie stają się pewniejsze, stawiam je już bez jakichkolwiek wątpliwości.
poniedziałek, 29 września 2008
Off of me head
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz