Na ostracyzm z rozumianej krainy, mnie skazaliście,
do ręki lewej, wkładając zegarek. Do prawej nóż ostry;
zegarek zardzewiały, aktualnego czasu nie odmierza,
nóż połyskuje bezczelnie - absolutnego wyczekując marazmu
ostateczne przynieść problemów rozwiązania gotów
życie – jest - problemem. Rozwiązanie prostym się zdaje...
Uzdrowicielowi się przyglądam; ostrze światło odbija,
a ze światłem, świat cały przyciąga. I widzę...
Lekceważenie i pogardę, a czasem plastikowa troska się zjawi,
świat mirażem ozdobiony. Poznania pierwsze kroki stawiam,
po iluzji stąpam, a kłamstwem się podpieram.
Prawdziwość dawno już umarła, pamięć o niej jeszcze świeci.
Na niebie, ja tylko groźne widzę chmury
deszczu nie zapowiadające. Jedynie brak światła;
nadzieji umarcia i marazmu nastanie
Turysta w ziemi ojczystej się czuję, znana dla mnie kraina dziś całkowicie mi obce szaty przywdziewa. Znam ja przecież, i kocham w ukryciu, ten jej przynajmniej obraz, który w mojej głowie się uchował. Jakże on od rzeczywistości jest inny! Dzienne dni w prozaizmu przypiętej masce straszą, zwyczajnością i niedopasowaniem wyznaczają poznania granice. Dlaczego jednak niezmienne je idealizuje, w mistycznie zmieniam przeżycia? Dawnym, odległym już dnią, ani kszty patosu z pewnością nie jestem winien. Przyjemnie jednak wspomnienia piękne raz jeden jeszcze przeżyć. Nic to, że areną tych starć umysł tylko uczynię. Kiedy pogrążony w moich snach dawnych, o przyszłości snuje idylliczne przypowieści, zapominam - o ja nieszczęsny! - o teraźniejszości. O dzisiejszego dnia przeżywaniu! Carpe diem łagodnym mitem mi się zdaje - Fantastą jestem, a marzenia to najbardziej odległy ląd do zdolny jestem się udać. Piękno ich i mnogość potężna wokół mnie twierdze buduje. Nierzeczywistych bram wróg żaden nie pokona. Jestem tego pewny, jak również tego, że wyobrażeń moich mury bronią mnie przed szczęściem także wszelakim. Raj upragniony w dantejskie zamieniłem piekło. W samotności strasznej jedyną moją pocieszycielką giętka wyobraźnia się stała. I w nie-itnieniu bajeczne krainy tworze, niestety los zdradzieckim lubi się okazywać... Częstokroć kwestionowałem swoją psychiczną kondycję, trywialna z czasem prowadząc zabawę. Szaleństwo bowiem jest blisko, już czuję jego oddech ciężki, bezpiecznym na razie się wydaje. Lub... Za późno już na zmartwienia błahe! Niechaj martwią się inni, ci, którzy zimnemu ostracyzmowi mnie poddali. Szczerzę wątpię by ktokolwiek samopoczuciem banity się przejął. Mnie, już przecież nie ma w neonowym i rozkrzyczanym świecie. Doprawdy nie wiem – pojęcia najmniejszego nie mam! - gdzie mojej obecności można upatrywać. Do krzyków symfonii dołączyć mimo chęci najszczerszych nie potrafię. Zgiełk i tłumu gwar już mnie nie dotyczą – bardzo mi doskwiera połowiczne życia przeżywanie. Bo cóż mnie obchodzić może, że innych rozrywek mam bez liku, skoro pamięć nieustannie, i niestrudzenie dawne, dziś awykonalne przywołuje. W jaki sposób wyjść przed tłum z wykrzyczanym szeptem? Nie ma prawie nikt wystarczającej cierpliwości by złamane dźwięki w sylaby (słowa), a później zdania całe składać! Żadnego kulawego nawet zdania nie wypowiem przecież, brak mi, myśli wystarczająco czystej i w płucach ognia. O dźwięcznych równoważnikach, tudzież innych mówienia substytutach co najwyżej mowa. Żywe Otoczenie (Ludzie) nie mają wystarczającej determinacji i cierpliwości by swój czas mi powierzać. Nieustannym towarzyszem moim jest ignorancja – pauzy, bez dźwięku wymowne chwile przerodziły się w długie samotności minuty, które moją rzeczywistość malują. Na trwanie w samotności skazany, z towarzyszącymi mi w głowie myślami nie wiem już co uczynić.- tak silnie egzaltowanym jestem chłopakiem, i jak zbrodniarz wojenny się czuję!
Prowadzę z własnym czuciem wojnę, wypełnioną cierpienia pełnymi potyczkami. Na śmierć
– Ostateczne Umarcie! - każdy nawet odczuwania poblask skazuje. Bo po cóż mi myślenie, po cóż mi czucie u licha?! Jeśli całemu światu wykrzyczeć swojej refleksji owoców nie jestem w stanie. Problemem nie jest już wyłącznie patologiczna forma przekazu; sporadyczność, a nawet rzadkość ekspresji, przekształciła się w poważne problemy na drodze ku autoekspiacji, bo jeśli koniecznego warunku do ludzkiej w tłumie realizacji spełnić nie mogę, TO KIM JESTEM?
Współodczuwanie i empatia, od takimi przecież zwyczajnymi są ludzkimi wartościami, dlaczego w takim przypadku ich nie doświadczam?
Wielkie posiadłem zrozumienie! Bliźnich zachowania już nie są mi takie obce, niemal swobodnie je odczytuje. Niestety innych reakcje w dalszym ciągu jednak obcymi się mienią. Czasu na wyjaśnianie ich reakcji szkoda; przyjmuję więc wygnania smutne prawo jako dictum, z którym wszczynać żadnej polemiki nie wolno. - chociaż Któż wiedzieć może, ile razy już próbowałem? - Wszystko pięknie być by mogło... jednak takowe nie jest! Nie musiał bym nawet specjalnie się starać, by odczuć zniecierpliwienie i strach towarzyszące odbiorcom moich monologów. Obawy płynące z werbalnego niezrozumienia są w wielkości swojej porażające .- kuriozalne się nawet zdarzają sytuacje – Nie ważna percepcja odbiorcy znakomita, cóż z tego, że słuch ma wzorowy? Wypowiedzianych przeze mnie słów odczytać nie jest w stanie, jeden freaky wyraz, z razu samego następnych do niczego nie podobnych rodzi kilka. Na taką ewentualność rozglądać się zaczyna, wzrokiem po twarzach znajomych swoich wędruje. Elementów identyfikacji, wspólnej nieczytelności i lęków swoich potwierdzenia poszukuje. W momentach gdy moich słów odbiorca samotnym jest, w rozumienie większe zaangażowanie wkłada. Czasu mu nie szkoda na takie bezinteresowne, a i bezsensowne często mi go powierzanie? Jeśli pomimo tych działań rezultatu żadnego uzyskać nie może - moje słowa w dalszym ciągu, żadnego znanego mu języka nie przypominają – speszonym i sfrustrowanym się czuję. Płynące z tego powodu żale na mnie przelewa - całkiem słusznie być może - odsuwa się ode mnie, zrywa wszelkie pozostałości interpersonalnej relacji. - ja... Ponownie w beznadzieji i samotności pozostaje. Paradoksalnie nie potrafię; w czasie tym złym pracować nad mojego ostracyzmu przyczynami. Zbyt słaby jestem, wewnętrznie zdeprymowany w kolejne chandry tylko popadam. - być może ja do złego samopoczucia mam tendencję, chociaż nie wierzę w fatalizm i predestynację żądną! Nieszczęsny żywot nie mógł być mi z góry zapisany. Trochę nawet żałuje, lecz nie jestem masochistą. - Nie! Toż to Absurd! - ani kropla mojej krwi jedna nie lubi cierpienia. Z dumą go znosi, lecz to inna sprawa, w cierpieniu, nawet kszty najmniejszej spełnienia odnaleźć nie jestem w stanie. Nie zmienia to faktu zupełnie, iż temu cierpieniu, gdy tylko nadchodzi, cały bezwarunkowo się poddaje. Powód tego raczej trywialny, znaleźć już nie mogę miejsca, do którego z ucieczką bym pośpieszył. Gdziekolwiek nie spojrzę, NIE!, nie dostrzegam oazy spokoju żadnej. Wszędzie – o ja obłędny! - je dostrzegam, protekcjonalne gęby, które z troska niewiele mają wspólnego. W sztuce zwanej życiem odgrywają wprawdzie samarytanina rolę, lecz, kierują nimi egoistyczne nieco powody. Nie, tylko jeden z nich świadczy o egocentryzmie i samolubności. Zawsze bezinteresownie, ochoczo swoją pomoc świadczący. Z ust ich nie padają nigdy pytania o profity. W pełni pomocy się oddają, wielką troskę przy tym okazując, jak i pracowitość w budowania swojego charakteru. - Ludziom tym chwała! - Pomocą zajęci o swoich problemach zapominają, czyżby doświadczali ich mizerii? Małe lub duże, każdy z nas je posiada, życiowe bolączki są niestety wpisane w nasz żywot. Nadam tej grupie estymę wielką - w porównaniu z całą reszty zgrają. - chociaż oni, ludzie źli! Raczej mniejszość na szczęście stanowią – Zawsze kiedy jest mi źle gęsto mnie otaczają, bynajmniej nie po to by cierpieniu ulżyć. Nie napełniają mnie też żadną na lepsze jutro nadzieją. Do pijawek nawet śmiem ich porównywać, bólem moim się żywią, potwierdzając jedynie moje moje z krainy szczęścia – które zwać można także rozumieniem – wygnanie. Ich szare i bezkształtne twarze, rzadko, bardzo rzadko, w złych chwilach widuje. Niczym cienie się zjawiają, w podobny magiczny sposób nagle znikają. Od czasu do czasu odwiedzającymi mnie gośćmi się zdają, ich obecność wspomnienie pięknego wczoraj przywołuje. Jakkolwiek bym się starał, a wiele już prób podobnych wykonałem, dzisiejszego trwania polubić nie potrafię. Jakim sposobem znosić powinienem bez etosu życie, bez jednego, nawet do radości powodu? Potwornie zmęczony już jestem – do krwi ostatniej kropli z żył wyczerpany! - trudną grą do jakiej zmuszony byłem przystąpić. By odrobinę słodyczy przeżywania uzyskać, bowiem moja sytuacja tragiczna presję wywarła na mnie olbrzymią, i z konieczności, jak i też wyboru świadomego. Zaprosiłem szczęście do chowanych pląsów; partnerem tej zabawy nierównym jest dla mnie jednak. - jak nieistnienie uchwycić? - Godotową maskę ono przywdziewa i na wieki całe znika. Mnie w oddali, wspomnieniem się odżywiającego, pozostawiając. Zadaje sobie samemu często pytania, jak to jest nieistnienie w ręku trzymać? Co się wtedy czuję? - Dawniej odeszło i już go nie ma, nie wskrzeszę go - . Odpowiedzieć się staram z całych sił, lecz tego uczynić nie potrafię, swoje deja vu po stokroć wolę przeżywać, niż wszystkimi zmysłami dziś doświadczać. Nie rezygnuje z doraźnego życia świadomie, archetyp wczoraj wymazać z pamięci jednak nie potrafię. Pamiętam je niezmiennie, wspaniałe i wyniosłe dni przywołuje. Wspomnienia myśli doznania emocje, wszystko tak bardzo nie trwałe. W żadnej nie spisałem ich księdze, nikomu w bezpośredni i pełny sposób nie przekazałem. - wielu wraz ze mną współodczuwało, jednakże nikt nie mógł doświadczyć czucia mojego! Na zapomnienie zostało skazane, ah, jeśli by jeszcze zapominanie tak łatwo mi przychodziło. Niespokojna i w dodatku niespójna rzeczywistość mnie otacza. Zmuszony – a może to mój wybór był? Wybór (nie) życia? - do egzystencji w Nowym Świecie, w którym sztukę poznania na nowo uskuteczniać muszę, czując się przy tym jak mgłą okryte dziecko.
De novo! Ale ileż można mieć początków? Otaczający mnie świat tak bardzo nieprzystępnym się zdaje. Litery w nim zdają się brzmieć podobnie, nie są to jednak znane mi dźwięki! Żalem przepełniony tęsknię za swojskością i znanymi mi schematami, wd których A to A, a B jak B zawsze pobrzmiewa. W umyślę moim starałem się zatrzeć wszystkie o wczoraj bajkowe doznania. - Zawsze niemożliwe i nierealne piękne będzie! Nie potrafię zrozumieć, pomimo tego, dlaczego z pragmatyzmu zupełnie jestem już wyprany. Tutaj nie chodzi o kuriozalny utylitaryzm zresztą, a wyłącznie o do dzisiejszego dnia szacunek. - dobrze, przyjmijmy nawet, że wszelkimi honorami go darzę – Zupełnie nie dostrzegam w nim jednak splendoru i chwały! Ot, taki zwyczajny to czas, bardzo eteryczny w dodatku. Dziś żyje, jutro już umrzeć będzie musiał. Ze mną, beze mnie w istocie mała to różnica. Wspomnienia element niezmienny mojej tożsamości stanowią; kim stałbym się gdybym ich nie miał? To jednak bynajmniej nie upoważnia mnie do wtórego ich przeżywania.Bardzo często zdarza mi się białych na jawie snów doświadczać, wyrazem one bezpośrednim moich lęków są i problemów. Kwestionować mógłbym tezę, że cudownego leku na dziś wczoraj mógłbym poszukiwać. - nie wczoraj, nie dziś, to jutro być może – Mocno problematyczna to do remedium poszukiwań droga. Koncentrowanie swojej uwagi na następnym dniu, zapewnia nam przed przeszłością – i teraźniejszością! - szczelną ochronę. Nie ma żadnych, irracjonalnych nawet, przyczyn do stosowania tej Jutrzejszej Tarczy. - z drugiej zaś strony, zmyślone bądź nie, poczucie bezpieczeństwa dużego komfortu uczuciowego mi dostarcza. Stabilizacja poglądów i myśli tak bardzo trudną do uzyskania w obecnym czasie jest.
Filozoficzne rozważania nieuniknione się stały, kiedy to z dialogów zmuszony zostałem do monologów uprawiania. Lubię myśli własne, jednakże do aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym mam potrzebę. - i na nic się zdają moje monologi! Najczęściej tylko ja jestem ich słuchaczem. - Rozmówcy w ten egoistyczny sposób nie zyskam. Olbrzymim to się staje problemem gdyż zrodzone w samotności uczucia światu całemu chcę zaprezentować! - nie światowy wymiar to może na jednostce skupić się powinienem - O motłochu zapomnieć! Zbliżyć się do jednej osoby.
Kobieto! To ty jedynie na cierpienia cudowny eliksir możesz mi podarować. Aniele swoje skrzydła rozwiń i do mnie wzleć, przede mną później stań i czasu chwile mi podaruj. Ja wykorzystać ją spróbuje. - to bynajmniej nie jest łatwe! Kiedy w innym czasu wymiarze jest się uwięzionym. Oh, nie ważne! Ta czy tamta rzeczywistość, moje emocje niezmienne pozostaną, tylko czy teraz będę je mógł Komuś przekazać? Boli mnie ta niepewność, jak również sytuacja poznawania. Wiąże się z nią multum emocji i nigdy – nie – zadanych – pytań. Śmiało stawiam stopy, zbliżyć się jestem zdecydowany, raz jeszcze jeden z czarowania skorzystać. - Nie wszystko zależy niestety ode mnie!
Gdyby tylko ona na zmysłowym poznaniu się nie skupiała. - było by idealnie! Nie prawdziwa to utopia... Zmysły złe! Każdy jeden z nich świadczy na moją zgubę...
hej! Uwierzycie, ja niezmiennie mam dwadzieścia i dwa lata życia. - przeżywanie przywilejem jest młodości, tak mi się zdaje przynajmniej. Niestety nie w moim przypadku, otóż ja skazany jestem na trwanie w niebycie – I do słów skrupulatnego liczenia zostałem zmuszony, zresztą, i ciszę z mędrca szkiełkiem badać muszę. Moje myśli myśli miast igraszką być zajęte, ciemnym się oddają rozważaniom. Konsternacji znamiona one przybierają... Wypowiadam słowa i reakcji jakiejś oczekuje. Emfatycznego zrozumienia gestu. Nadchodzi on lub nie, jednak to na niego oczekiwanie... W myślach swoich się zagłębiam, one wszystkie, do mnie mantry słowa krzyczą:- Odejdź lepiej! Precz się z tąd wynoś, na domysły czasu, ani ochoty nie mamy...
Do wszystkich zainteresowanych! Ja dawno już temu przestałem, aż natychmiastowego
zrozumienia się domagać. O jedno tylko teraz proszę i nadzieję mam wielką na moich pragnień realizację. Zwłaszcza, iż nie są to z pewnością niemożliwych rozmiarów życzenia. Zawsze bowiem chciałbym być wysłuchiwany. Żeby wszyscy, każdy człowiek jeden szanse na słów rzucanie mi dał.Nie znoszę być odrzucany zanim wypowiedzieć zdąże jedno słowo, lub w niektórych przypadkach sylabę. Oczekiwania wasze są wysokie – dobrze, wolno wam – dlaczego jednak rozkładają się tak nierównomiernie? Nie chcę dawać temu wiary, nie moge tracić punktów za sam wygląd. Czy inne czysto zmysłowe wartości. Na zakończenie zdradzę sekret mojej osoby największy, problemów mam liczbę całkiem pokaźną. Poradzić sobie z nimi samotnie nie sposób, jeden uśmiech czy dobre słowo zdziałać potrafi naprawdę wiele! Każdego dnia z wielką uwagą liczę przemykające obok mnie osoby, bez jakiejkolwiek szansy na powstrzymanie ich pędu. Nierzadko chcę się odezwać, a przez otwarte już usta żadne słowo wydobyć się nie może. Nie potrafi ono tego z jakiś powodów uczynić, wszystko pozostaje myśleniu. - i to one z moich emocji próbuje utworzyć swoje niepodległe dominium. Zabijając przy tym, każdą jedną z serca zrodzoną emocje. Racjonalistą zostawać nie chcę, obca jest mi zimna analiza zjawiska. Chłodny i metalowy jego opis to nie dla mnie. Nie potrafię wyobrazić sobie świata, w którym zabraknąć może odczuwania. Z każdej chwili się cieszenia, dlaczego w takim razie to ja sam – wbrew naturze – takowy świat sobie tworzę? Odpowiedzieć nie potrafię, nie rozumiem wielu swoich zachowań, a co tu dopiero mówić o innych! I zakończmy tą wypowiedź nie lada paradoksem, w który gorąco wierzę! A dokładniej sprawę ujmując, nie ma tu nic czemu należało by jakąkolwiek wiarę przyłożyć. - Ot, nie ma!Jest to tylko i wyłącznie sprawa mojego charakteru, pomimo litanii przestępstw jaką spisałem na uprzednich stronach, nie zmienia się, ani odrobinkę moje do świata nastawienie. Bo ja jestem optymistą, który na moje nieszczęście często czuje się jak bez – królestwa – swojego – władca. Odbieracie mi niemal wszystko, jednak mieszaniny szczęścia i nadziei, którą przechowuje głęboko w swoim sercu i umyśle nigdy mi nie odbierzecie! Nigdy, jestem tego pewien. Nikt z Was domyślić się nawet nie może, z jakim trudem napisałem tą spowiedź. - wydawało by się przecież, że nie ma nic prostszego od autorskiej relacji stworzenia. Ja przecież w tej obyczajowości cały pływam, wyjaśnienie czy przekazanie dalej moich odczuć nie powinno być problemem. - Fałsz! Wodnej użyłem metafory – jednakże – dobrze musicie poznać tej wody naturę. Moja podła rzeczywistość, wraz z licznymi żyjącymi w niej cieniami nieustannie na moje życie czyha! - jestem ofiarą podczas tego zmysłów polowania...Przypominanie sobie i opisywanie, każdego moich chandr i niepowodzeń powodu, do trumny z moim życiem mocno gwóźdź wpija. Każde słowo to młotka uderzeniem. Bardzo już długo wydarzenia i emocje, w słowa ubieram. Moją nigdy nie wypowiedzianą Przeciw Rzeczywistości Negację. Zaprawdę, pojęcia najmniejszego nie mam dlaczego tak czynię. - ja! Człowiek, który o sobie, że do bólu jest przyzwyczajony. - co innego fizyczne cierpienia, a duchowe męki... Podobno słowa są niegroźne, to nie one nas ranią, tylko obrazy za nimi się kryjące. - Dobrze, nic to nie zmienia...- Ja nie słów głupich, jedno ich wzorów się boję! Do tego nawet stopnia, iż to ja sam uciekam przed Zguby Możliwymi Przyczynami. Nie znoszę – i nie potrafię – o niej nikomu opowiadać. Sobie samemu nie lubię nawet jej przedstawiać!Postawiono przede mną piekielnie trudną alternatywę! - ja pisać bardzo lubię! Pewnie dlatego, że uciec w sennym świecie na dowolną czasu i przestrzeni odległość mogę. Z dala od najmniejszego nawet realnego problemu. - I umożliwiono mi: Dla odbiorców pisanie, z tym, że o paskudnej dla mnie tematyce!I emocje moje do ekshibicjonizmu zostały zmuszone – sam ponownie ujrzeć zmuszony byłem! To nierozerwalnie – jak i też nieubłaganie! - wiązało by się z cierpieniem okrutnym. Przed, którym uciec zdaje się nie można. Raz przywołane, swoją ofiarę – goni – dopada i ducha zabija!
Ja cierpieć już nie chciałem
środa, 21 kwietnia 2010
O Rozumienia Braku krótka historyja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz