czwartek, 5 sierpnia 2010

Huta niepełnosprawni, art w KraFOS

0 komentarze

Żyć wraz z tłumem, a jednak daleko od niego. Z dala od ludzkich spojrzeń i impresji, nikt na nas uwagi zwracać nie ma ochoty otoczenie wybiera niewiedze jako remedium na każdy z lęków. Nawet ten do najbardziej irracjonalnych należący, tłum obawia się okazywać empatie i zrozumienie. Bowiem z tymi uczuciami związane jest współodczuwanie, które nieniknienie prowadzi do głębszej analizy problemu, drogi, która jest wstępem do prób utożsamiania się z rzeczywistością osób niepełnosprawnych. A nikt chyba swoich lęków po wielokroć przeżywać nie ma ochoty. Nieważne, że (zdrowa), nie posiadająca żadnych, najmniejszych nawet dysfunkcji osoba nie jest w stanie tego uczynić. Spychanie problemów na dalszy plan i ignorancja, przeradzająca się w brutalny ostracyzm stanowią powszechną normy zachowań w społeczeństwie. Bariery, które ograniczają swobodne życie osób niepełnosprawnych, przerażającą semantykę posiadają. Chociaż w gruncie rzeczy, dla cieszącej się zdrowiem osoby są niewidoczne; jednakże próby poczynione w celu ich zniesienia już tak! Łagodna nawet zmiana urbanistycznego krajobrazu nie może pozostać niezauważona, nikt nie zaniecha też jej interpretacji. Podkreślają bowiem Inność, która dla człowieka, osoby z natury społecznej jest trudna do zniesienia. Strach oddziałuje na ludzkie emocje i zachowania,trywialna obawa przed hipotetyczną , lecz wcale nie odległą, rzeczywistością paraliżuję. To on powoduje refleksję i dotyka głęboko skrywanych lęków; przecież mogłem to być ja! Irracjonalna obawa przed iluzorycznym, lecz wcale nie odległym światem przybiera grozą wypełnione oblicze, straszniejsze, niż płynące z prozaicznego świata lęki.
Nowa Huta jest wyróżniająca się w Krakowie dzielnicą, w mieście gdzie tradycje i patos odczuwalna są na każdym kroku. W miejscu, w którym każdy gzyms historie swoją nam opowiada. Pojawił się dziwny twór socjalizmu, przestrzeń gdzie koncept urbanistyczny rezygnował z wizji człowieka. A zastąpił go szeroko pojętym utylitaryzmem – Nowa Huta od swojego zarania miała stanowić miasto nowegoczłowieka, od świtu, aż po zmrok zajętego pracą. - Wprawdzie osiedla Huty posiane są kulturalnymi instytucjami, jednak umówmy się, człowiek pracujący rzadko do nich chadzał. Po części z przyczyn ideowych, po części z braku czasu. Zbudowane w latach 1950-1955 osiedle, o osobach niepełnosprawnych przypomniało sobie dopiero na początku lat osiemdziesiątych. W tych czasach rozpoczęto likwidować bariery architektoniczne, które uniemożliwiały niepełnosprawnym (efektywne i) pełne życie. Dlaczego nikt przez trzydzieści lat nie chciał sobie zdać sprawy, iż osoby niepełnosprawne należą do tego samego społeczeństwa? Naród jest amalgamtem różnorodności, tym bardziej jeśli o całe społeczeństwo się rozchodzi. Przed laty była Polska Ludowa, teraz Rzeczpospolita Polska,. Państwo, którego najważniejszą częścią składową są ludzie. To my wspieramy decyzje legislacyjne i jakiekolwiek inne przedsięwzięcia, przynajmniej mamy do tego prawo. - w ustroju demokratycznym, którym się cieszymy, posiadamy nawet taki obowiązek, prerogatywę nie wypełni jeszcze wykorzystywaną. Z drugiej strony ustawa O Rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnieniu osób niepełnosprawnych z 27 sierpnia 1997 była dziewięciokrotnie już zmieniana. Zapewne przede wszystkim z powodów, dostosowania naszego ustawodawstwa z normami Unii Europejskiej, ale jakież to ma znaczenie!
Wydawane przez wojewode rozporządzenia dotyczące osób niepełnosprawnych muszą być poparte rzeczywistymi działaniami w terenie. Niestety architektura Nowej Huty nie wpełni może zaadoptować na swoim terenie wszelkie zmiany. Co jednak wcale nie oznacza, iż na tym terenie powinniśmy zaniechać wszelkie działania. W żadnym wypadku nie! W dzielnicy tej, zamieszkuje prawie 42 tysiące osób legitymujących się orzeczeniem różnego stopnia niepełnosprawności. Tak liczna grupa w żadnym razie nie może być pominięta!

czwartek, 20 maja 2010

0 komentarze

I should start compete againt myslef, due to this's only way to feel presure of fighting

czwartek, 22 kwietnia 2010

Następnego dnia wszyscy już wiedzieli - stylistyka

0 komentarze

Następnego dnia wszyscy już wiedzieli, znali już prawie każdy księżyca sekret. Począwszy od tego najbardziej w ciągu dnia i nocy skrywanego, po iluzoryczne jego światełko. Wszystko, każda najmniejsza nawet, kosmologiczna zagadka była już rozwiązana. Jeśli nie całkowicie, to na najlepszej drodze do całkowitego wyjaśnienia leżała. I w taki oto sposób, księżyc utracił piękno swojej mistycznej i nieznanej egzystencji.
Już jutro umrzeć mu przyjdzie, jutro, kiedy słońce wzejdzie blask cały mu odbiorą. Jeszcze noc!
Życia, a nie umierania czas – księżyc w duchu sobie mantry słowa powtarza. Z trwogą liczy upływający czas, już krok tylko pozostało mu do grobu. Czasu przez nas dniem nazwanego, on dla słodkiego niebieskiego ciała śmierć oznacza.

Ukrywać prawdy wśród ludzkiego rodzaju nie potrzeba, myśmy sobie tą doby jasną porę za jako najpiękniejszą wybrali. - piękna to ona bynajmniej nie jest! Lecz pragmatyzm przez nas przemawia, wolimy światło, wolimy dnie. - Estymą wielką darzyć można nocy czar, tą ledwie wtedy słyszalną gwiazd symfonię. Noce – ciemność – i magię! Pociągać, urzekać mogą, naturalnym jest też czuć do Królowej Snów nieziemski czar. Ona przecież swoją pięknością tylko urzekać może. A jeśli by tak – chociaż jeden raz! - zasnąć i pogrążony w marzeń wirze spróbować dotknąć własnego czucia. Czyż było by to możliwe, i w jakikolwiek sposób realne?

Skrzecząca rzeczywistość nas otacza, wyłamać się trudno z 0,1 alternatywy. I gdzie tam o snach, i innych nierzeczywistościach marzenia pleść. W naszym z prozaicznych figur zbudowanym świecie na abstrakcję miejsca brak! Wszystko – począwszy od a do z; od 0 do 9 – musi być linearne i nad wyraz czytelne. Nie za bardzo przejrzyste być może ale zapisane w sposób dla umysłu naszego jasny.

A jeśli tak zechcę człowiek jeden wyłamać się z matematycznych, i nad wyraz logicznych schematów. To najpewniej straszna klęska jest mu pisana, nie warto – a, nawet nie wolno! - polemizować z powszechnymi regułami zabawy. - a fe! Nie tego nikomu uczynić nie wolno, zbrodnią by to było przeciw szadzących umysłem prawom. A nie wolno nam, zabronione jest!
Złotą klatkę, choćby na chwilkę opuszczać.

środa, 21 kwietnia 2010

O Rozumienia Braku krótka historyja

0 komentarze

Na ostracyzm z rozumianej krainy, mnie skazaliście,
do ręki lewej, wkładając zegarek. Do prawej nóż ostry;
zegarek zardzewiały, aktualnego czasu nie odmierza,
nóż połyskuje bezczelnie - absolutnego wyczekując marazmu
ostateczne przynieść problemów rozwiązania gotów
życie – jest - problemem. Rozwiązanie prostym się zdaje...
Uzdrowicielowi się przyglądam; ostrze światło odbija,
a ze światłem, świat cały przyciąga. I widzę...
Lekceważenie i pogardę, a czasem plastikowa troska się zjawi,
świat mirażem ozdobiony. Poznania pierwsze kroki stawiam,
po iluzji stąpam, a kłamstwem się podpieram.
Prawdziwość dawno już umarła, pamięć o niej jeszcze świeci.
Na niebie, ja tylko groźne widzę chmury
deszczu nie zapowiadające. Jedynie brak światła;
nadzieji umarcia i marazmu nastanie



Turysta w ziemi ojczystej się czuję, znana dla mnie kraina dziś całkowicie mi obce szaty przywdziewa. Znam ja przecież, i kocham w ukryciu, ten jej przynajmniej obraz, który w mojej głowie się uchował. Jakże on od rzeczywistości jest inny! Dzienne dni w prozaizmu przypiętej masce straszą, zwyczajnością i niedopasowaniem wyznaczają poznania granice. Dlaczego jednak niezmienne je idealizuje, w mistycznie zmieniam przeżycia? Dawnym, odległym już dnią, ani kszty patosu z pewnością nie jestem winien. Przyjemnie jednak wspomnienia piękne raz jeden jeszcze przeżyć. Nic to, że areną tych starć umysł tylko uczynię. Kiedy pogrążony w moich snach dawnych, o przyszłości snuje idylliczne przypowieści, zapominam - o ja nieszczęsny! - o teraźniejszości. O dzisiejszego dnia przeżywaniu! Carpe diem łagodnym mitem mi się zdaje - Fantastą jestem, a marzenia to najbardziej odległy ląd do zdolny jestem się udać. Piękno ich i mnogość potężna wokół mnie twierdze buduje. Nierzeczywistych bram wróg żaden nie pokona. Jestem tego pewny, jak również tego, że wyobrażeń moich mury bronią mnie przed szczęściem także wszelakim. Raj upragniony w dantejskie zamieniłem piekło. W samotności strasznej jedyną moją pocieszycielką giętka wyobraźnia się stała. I w nie-itnieniu bajeczne krainy tworze, niestety los zdradzieckim lubi się okazywać... Częstokroć kwestionowałem swoją psychiczną kondycję, trywialna z czasem prowadząc zabawę. Szaleństwo bowiem jest blisko, już czuję jego oddech ciężki, bezpiecznym na razie się wydaje. Lub... Za późno już na zmartwienia błahe! Niechaj martwią się inni, ci, którzy zimnemu ostracyzmowi mnie poddali. Szczerzę wątpię by ktokolwiek samopoczuciem banity się przejął. Mnie, już przecież nie ma w neonowym i rozkrzyczanym świecie. Doprawdy nie wiem – pojęcia najmniejszego nie mam! - gdzie mojej obecności można upatrywać. Do krzyków symfonii dołączyć mimo chęci najszczerszych nie potrafię. Zgiełk i tłumu gwar już mnie nie dotyczą – bardzo mi doskwiera połowiczne życia przeżywanie. Bo cóż mnie obchodzić może, że innych rozrywek mam bez liku, skoro pamięć nieustannie, i niestrudzenie dawne, dziś awykonalne przywołuje. W jaki sposób wyjść przed tłum z wykrzyczanym szeptem? Nie ma prawie nikt wystarczającej cierpliwości by złamane dźwięki w sylaby (słowa), a później zdania całe składać! Żadnego kulawego nawet zdania nie wypowiem przecież, brak mi, myśli wystarczająco czystej i w płucach ognia. O dźwięcznych równoważnikach, tudzież innych mówienia substytutach co najwyżej mowa. Żywe Otoczenie (Ludzie) nie mają wystarczającej determinacji i cierpliwości by swój czas mi powierzać. Nieustannym towarzyszem moim jest ignorancja – pauzy, bez dźwięku wymowne chwile przerodziły się w długie samotności minuty, które moją rzeczywistość malują. Na trwanie w samotności skazany, z towarzyszącymi mi w głowie myślami nie wiem już co uczynić.- tak silnie egzaltowanym jestem chłopakiem, i jak zbrodniarz wojenny się czuję!
Prowadzę z własnym czuciem wojnę, wypełnioną cierpienia pełnymi potyczkami. Na śmierć
– Ostateczne Umarcie! - każdy nawet odczuwania poblask skazuje. Bo po cóż mi myślenie, po cóż mi czucie u licha?! Jeśli całemu światu wykrzyczeć swojej refleksji owoców nie jestem w stanie. Problemem nie jest już wyłącznie patologiczna forma przekazu; sporadyczność, a nawet rzadkość ekspresji, przekształciła się w poważne problemy na drodze ku autoekspiacji, bo jeśli koniecznego warunku do ludzkiej w tłumie realizacji spełnić nie mogę, TO KIM JESTEM?
Współodczuwanie i empatia, od takimi przecież zwyczajnymi są ludzkimi wartościami, dlaczego w takim przypadku ich nie doświadczam?
Wielkie posiadłem zrozumienie! Bliźnich zachowania już nie są mi takie obce, niemal swobodnie je odczytuje. Niestety innych reakcje w dalszym ciągu jednak obcymi się mienią. Czasu na wyjaśnianie ich reakcji szkoda; przyjmuję więc wygnania smutne prawo jako dictum, z którym wszczynać żadnej polemiki nie wolno. - chociaż Któż wiedzieć może, ile razy już próbowałem? - Wszystko pięknie być by mogło... jednak takowe nie jest! Nie musiał bym nawet specjalnie się starać, by odczuć zniecierpliwienie i strach towarzyszące odbiorcom moich monologów. Obawy płynące z werbalnego niezrozumienia są w wielkości swojej porażające .- kuriozalne się nawet zdarzają sytuacje – Nie ważna percepcja odbiorcy znakomita, cóż z tego, że słuch ma wzorowy? Wypowiedzianych przeze mnie słów odczytać nie jest w stanie, jeden freaky wyraz, z razu samego następnych do niczego nie podobnych rodzi kilka. Na taką ewentualność rozglądać się zaczyna, wzrokiem po twarzach znajomych swoich wędruje. Elementów identyfikacji, wspólnej nieczytelności i lęków swoich potwierdzenia poszukuje. W momentach gdy moich słów odbiorca samotnym jest, w rozumienie większe zaangażowanie wkłada. Czasu mu nie szkoda na takie bezinteresowne, a i bezsensowne często mi go powierzanie? Jeśli pomimo tych działań rezultatu żadnego uzyskać nie może - moje słowa w dalszym ciągu, żadnego znanego mu języka nie przypominają – speszonym i sfrustrowanym się czuję. Płynące z tego powodu żale na mnie przelewa - całkiem słusznie być może - odsuwa się ode mnie, zrywa wszelkie pozostałości interpersonalnej relacji. - ja... Ponownie w beznadzieji i samotności pozostaje. Paradoksalnie nie potrafię; w czasie tym złym pracować nad mojego ostracyzmu przyczynami. Zbyt słaby jestem, wewnętrznie zdeprymowany w kolejne chandry tylko popadam. - być może ja do złego samopoczucia mam tendencję, chociaż nie wierzę w fatalizm i predestynację żądną! Nieszczęsny żywot nie mógł być mi z góry zapisany. Trochę nawet żałuje, lecz nie jestem masochistą. - Nie! Toż to Absurd! - ani kropla mojej krwi jedna nie lubi cierpienia. Z dumą go znosi, lecz to inna sprawa, w cierpieniu, nawet kszty najmniejszej spełnienia odnaleźć nie jestem w stanie. Nie zmienia to faktu zupełnie, iż temu cierpieniu, gdy tylko nadchodzi, cały bezwarunkowo się poddaje. Powód tego raczej trywialny, znaleźć już nie mogę miejsca, do którego z ucieczką bym pośpieszył. Gdziekolwiek nie spojrzę, NIE!, nie dostrzegam oazy spokoju żadnej. Wszędzie – o ja obłędny! - je dostrzegam, protekcjonalne gęby, które z troska niewiele mają wspólnego. W sztuce zwanej życiem odgrywają wprawdzie samarytanina rolę, lecz, kierują nimi egoistyczne nieco powody. Nie, tylko jeden z nich świadczy o egocentryzmie i samolubności. Zawsze bezinteresownie, ochoczo swoją pomoc świadczący. Z ust ich nie padają nigdy pytania o profity. W pełni pomocy się oddają, wielką troskę przy tym okazując, jak i pracowitość w budowania swojego charakteru. - Ludziom tym chwała! - Pomocą zajęci o swoich problemach zapominają, czyżby doświadczali ich mizerii? Małe lub duże, każdy z nas je posiada, życiowe bolączki są niestety wpisane w nasz żywot. Nadam tej grupie estymę wielką - w porównaniu z całą reszty zgrają. - chociaż oni, ludzie źli! Raczej mniejszość na szczęście stanowią – Zawsze kiedy jest mi źle gęsto mnie otaczają, bynajmniej nie po to by cierpieniu ulżyć. Nie napełniają mnie też żadną na lepsze jutro nadzieją. Do pijawek nawet śmiem ich porównywać, bólem moim się żywią, potwierdzając jedynie moje moje z krainy szczęścia – które zwać można także rozumieniem – wygnanie. Ich szare i bezkształtne twarze, rzadko, bardzo rzadko, w złych chwilach widuje. Niczym cienie się zjawiają, w podobny magiczny sposób nagle znikają. Od czasu do czasu odwiedzającymi mnie gośćmi się zdają, ich obecność wspomnienie pięknego wczoraj przywołuje. Jakkolwiek bym się starał, a wiele już prób podobnych wykonałem, dzisiejszego trwania polubić nie potrafię. Jakim sposobem znosić powinienem bez etosu życie, bez jednego, nawet do radości powodu? Potwornie zmęczony już jestem – do krwi ostatniej kropli z żył wyczerpany! - trudną grą do jakiej zmuszony byłem przystąpić. By odrobinę słodyczy przeżywania uzyskać, bowiem moja sytuacja tragiczna presję wywarła na mnie olbrzymią, i z konieczności, jak i też wyboru świadomego. Zaprosiłem szczęście do chowanych pląsów; partnerem tej zabawy nierównym jest dla mnie jednak. - jak nieistnienie uchwycić? - Godotową maskę ono przywdziewa i na wieki całe znika. Mnie w oddali, wspomnieniem się odżywiającego, pozostawiając. Zadaje sobie samemu często pytania, jak to jest nieistnienie w ręku trzymać? Co się wtedy czuję? - Dawniej odeszło i już go nie ma, nie wskrzeszę go - . Odpowiedzieć się staram z całych sił, lecz tego uczynić nie potrafię, swoje deja vu po stokroć wolę przeżywać, niż wszystkimi zmysłami dziś doświadczać. Nie rezygnuje z doraźnego życia świadomie, archetyp wczoraj wymazać z pamięci jednak nie potrafię. Pamiętam je niezmiennie, wspaniałe i wyniosłe dni przywołuje. Wspomnienia myśli doznania emocje, wszystko tak bardzo nie trwałe. W żadnej nie spisałem ich księdze, nikomu w bezpośredni i pełny sposób nie przekazałem. - wielu wraz ze mną współodczuwało, jednakże nikt nie mógł doświadczyć czucia mojego! Na zapomnienie zostało skazane, ah, jeśli by jeszcze zapominanie tak łatwo mi przychodziło. Niespokojna i w dodatku niespójna rzeczywistość mnie otacza. Zmuszony – a może to mój wybór był? Wybór (nie) życia? - do egzystencji w Nowym Świecie, w którym sztukę poznania na nowo uskuteczniać muszę, czując się przy tym jak mgłą okryte dziecko.
De novo! Ale ileż można mieć początków? Otaczający mnie świat tak bardzo nieprzystępnym się zdaje. Litery w nim zdają się brzmieć podobnie, nie są to jednak znane mi dźwięki! Żalem przepełniony tęsknię za swojskością i znanymi mi schematami, wd których A to A, a B jak B zawsze pobrzmiewa. W umyślę moim starałem się zatrzeć wszystkie o wczoraj bajkowe doznania. - Zawsze niemożliwe i nierealne piękne będzie! Nie potrafię zrozumieć, pomimo tego, dlaczego z pragmatyzmu zupełnie jestem już wyprany. Tutaj nie chodzi o kuriozalny utylitaryzm zresztą, a wyłącznie o do dzisiejszego dnia szacunek. - dobrze, przyjmijmy nawet, że wszelkimi honorami go darzę – Zupełnie nie dostrzegam w nim jednak splendoru i chwały! Ot, taki zwyczajny to czas, bardzo eteryczny w dodatku. Dziś żyje, jutro już umrzeć będzie musiał. Ze mną, beze mnie w istocie mała to różnica. Wspomnienia element niezmienny mojej tożsamości stanowią; kim stałbym się gdybym ich nie miał? To jednak bynajmniej nie upoważnia mnie do wtórego ich przeżywania.Bardzo często zdarza mi się białych na jawie snów doświadczać, wyrazem one bezpośrednim moich lęków są i problemów. Kwestionować mógłbym tezę, że cudownego leku na dziś wczoraj mógłbym poszukiwać. - nie wczoraj, nie dziś, to jutro być może – Mocno problematyczna to do remedium poszukiwań droga. Koncentrowanie swojej uwagi na następnym dniu, zapewnia nam przed przeszłością – i teraźniejszością! - szczelną ochronę. Nie ma żadnych, irracjonalnych nawet, przyczyn do stosowania tej Jutrzejszej Tarczy. - z drugiej zaś strony, zmyślone bądź nie, poczucie bezpieczeństwa dużego komfortu uczuciowego mi dostarcza. Stabilizacja poglądów i myśli tak bardzo trudną do uzyskania w obecnym czasie jest.
Filozoficzne rozważania nieuniknione się stały, kiedy to z dialogów zmuszony zostałem do monologów uprawiania. Lubię myśli własne, jednakże do aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym mam potrzebę. - i na nic się zdają moje monologi! Najczęściej tylko ja jestem ich słuchaczem. - Rozmówcy w ten egoistyczny sposób nie zyskam. Olbrzymim to się staje problemem gdyż zrodzone w samotności uczucia światu całemu chcę zaprezentować! - nie światowy wymiar to może na jednostce skupić się powinienem - O motłochu zapomnieć! Zbliżyć się do jednej osoby.
Kobieto! To ty jedynie na cierpienia cudowny eliksir możesz mi podarować. Aniele swoje skrzydła rozwiń i do mnie wzleć, przede mną później stań i czasu chwile mi podaruj. Ja wykorzystać ją spróbuje. - to bynajmniej nie jest łatwe! Kiedy w innym czasu wymiarze jest się uwięzionym. Oh, nie ważne! Ta czy tamta rzeczywistość, moje emocje niezmienne pozostaną, tylko czy teraz będę je mógł Komuś przekazać? Boli mnie ta niepewność, jak również sytuacja poznawania. Wiąże się z nią multum emocji i nigdy – nie – zadanych – pytań. Śmiało stawiam stopy, zbliżyć się jestem zdecydowany, raz jeszcze jeden z czarowania skorzystać. - Nie wszystko zależy niestety ode mnie!
Gdyby tylko ona na zmysłowym poznaniu się nie skupiała. - było by idealnie! Nie prawdziwa to utopia... Zmysły złe! Każdy jeden z nich świadczy na moją zgubę...
hej! Uwierzycie, ja niezmiennie mam dwadzieścia i dwa lata życia. - przeżywanie przywilejem jest młodości, tak mi się zdaje przynajmniej. Niestety nie w moim przypadku, otóż ja skazany jestem na trwanie w niebycie – I do słów skrupulatnego liczenia zostałem zmuszony, zresztą, i ciszę z mędrca szkiełkiem badać muszę. Moje myśli myśli miast igraszką być zajęte, ciemnym się oddają rozważaniom. Konsternacji znamiona one przybierają... Wypowiadam słowa i reakcji jakiejś oczekuje. Emfatycznego zrozumienia gestu. Nadchodzi on lub nie, jednak to na niego oczekiwanie... W myślach swoich się zagłębiam, one wszystkie, do mnie mantry słowa krzyczą:- Odejdź lepiej! Precz się z tąd wynoś, na domysły czasu, ani ochoty nie mamy...
Do wszystkich zainteresowanych! Ja dawno już temu przestałem, aż natychmiastowego
zrozumienia się domagać. O jedno tylko teraz proszę i nadzieję mam wielką na moich pragnień realizację. Zwłaszcza, iż nie są to z pewnością niemożliwych rozmiarów życzenia. Zawsze bowiem chciałbym być wysłuchiwany. Żeby wszyscy, każdy człowiek jeden szanse na słów rzucanie mi dał.Nie znoszę być odrzucany zanim wypowiedzieć zdąże jedno słowo, lub w niektórych przypadkach sylabę. Oczekiwania wasze są wysokie – dobrze, wolno wam – dlaczego jednak rozkładają się tak nierównomiernie? Nie chcę dawać temu wiary, nie moge tracić punktów za sam wygląd. Czy inne czysto zmysłowe wartości. Na zakończenie zdradzę sekret mojej osoby największy, problemów mam liczbę całkiem pokaźną. Poradzić sobie z nimi samotnie nie sposób, jeden uśmiech czy dobre słowo zdziałać potrafi naprawdę wiele! Każdego dnia z wielką uwagą liczę przemykające obok mnie osoby, bez jakiejkolwiek szansy na powstrzymanie ich pędu. Nierzadko chcę się odezwać, a przez otwarte już usta żadne słowo wydobyć się nie może. Nie potrafi ono tego z jakiś powodów uczynić, wszystko pozostaje myśleniu. - i to one z moich emocji próbuje utworzyć swoje niepodległe dominium. Zabijając przy tym, każdą jedną z serca zrodzoną emocje. Racjonalistą zostawać nie chcę, obca jest mi zimna analiza zjawiska. Chłodny i metalowy jego opis to nie dla mnie. Nie potrafię wyobrazić sobie świata, w którym zabraknąć może odczuwania. Z każdej chwili się cieszenia, dlaczego w takim razie to ja sam – wbrew naturze – takowy świat sobie tworzę? Odpowiedzieć nie potrafię, nie rozumiem wielu swoich zachowań, a co tu dopiero mówić o innych! I zakończmy tą wypowiedź nie lada paradoksem, w który gorąco wierzę! A dokładniej sprawę ujmując, nie ma tu nic czemu należało by jakąkolwiek wiarę przyłożyć. - Ot, nie ma!Jest to tylko i wyłącznie sprawa mojego charakteru, pomimo litanii przestępstw jaką spisałem na uprzednich stronach, nie zmienia się, ani odrobinkę moje do świata nastawienie. Bo ja jestem optymistą, który na moje nieszczęście często czuje się jak bez – królestwa – swojego – władca. Odbieracie mi niemal wszystko, jednak mieszaniny szczęścia i nadziei, którą przechowuje głęboko w swoim sercu i umyśle nigdy mi nie odbierzecie! Nigdy, jestem tego pewien. Nikt z Was domyślić się nawet nie może, z jakim trudem napisałem tą spowiedź. - wydawało by się przecież, że nie ma nic prostszego od autorskiej relacji stworzenia. Ja przecież w tej obyczajowości cały pływam, wyjaśnienie czy przekazanie dalej moich odczuć nie powinno być problemem. - Fałsz! Wodnej użyłem metafory – jednakże – dobrze musicie poznać tej wody naturę. Moja podła rzeczywistość, wraz z licznymi żyjącymi w niej cieniami nieustannie na moje życie czyha! - jestem ofiarą podczas tego zmysłów polowania...Przypominanie sobie i opisywanie, każdego moich chandr i niepowodzeń powodu, do trumny z moim życiem mocno gwóźdź wpija. Każde słowo to młotka uderzeniem. Bardzo już długo wydarzenia i emocje, w słowa ubieram. Moją nigdy nie wypowiedzianą Przeciw Rzeczywistości Negację. Zaprawdę, pojęcia najmniejszego nie mam dlaczego tak czynię. - ja! Człowiek, który o sobie, że do bólu jest przyzwyczajony. - co innego fizyczne cierpienia, a duchowe męki... Podobno słowa są niegroźne, to nie one nas ranią, tylko obrazy za nimi się kryjące. - Dobrze, nic to nie zmienia...- Ja nie słów głupich, jedno ich wzorów się boję! Do tego nawet stopnia, iż to ja sam uciekam przed Zguby Możliwymi Przyczynami. Nie znoszę – i nie potrafię – o niej nikomu opowiadać. Sobie samemu nie lubię nawet jej przedstawiać!Postawiono przede mną piekielnie trudną alternatywę! - ja pisać bardzo lubię! Pewnie dlatego, że uciec w sennym świecie na dowolną czasu i przestrzeni odległość mogę. Z dala od najmniejszego nawet realnego problemu. - I umożliwiono mi: Dla odbiorców pisanie, z tym, że o paskudnej dla mnie tematyce!I emocje moje do ekshibicjonizmu zostały zmuszone – sam ponownie ujrzeć zmuszony byłem! To nierozerwalnie – jak i też nieubłaganie! - wiązało by się z cierpieniem okrutnym. Przed, którym uciec zdaje się nie można. Raz przywołane, swoją ofiarę – goni – dopada i ducha zabija!

Ja cierpieć już nie chciałem

wiersz, świt końca

0 komentarze

w patosie brakło miejsca, co może był za dobry? Nie przesadzajmy oczywiście, bardziej jak wiersz wygląda chociaż wierszem jeszcze nie jest

Krzysztof A Kluza
świt końca

ostatni nastał dzień, jutra nie będzie
nie zakwitną na parapecie kwiaty
zapomni o wczorajszym świtaniu
Jutrzejszy mit się nie wydarzy

jasna gwiazda umrzeć postanowiła
jawnie się wszystko skończy
myśl na śmierć skazana
I'd better write no word, disarray needen't remind

w ciemnościach, myśl dwukrotnie umiera
nocnym atramentem, znaki stawiając
pozorny w Rzeczywistości azyl kreśli
ucieczka więzieniem się staje

gdyby wszystko się skończyło
zapanowałaby spokojna trwoga
z czasie wypełnionym, fałszywym czekaniem
i życzeniami nierzeczywistości spełniania

2 artykuł do Patos; Dlaczego wciąż wierzymy?

0 komentarze

Dlaczego (wciąż) wierzymy?

Kolejnej piosenki nie napiszę, do Boga już jej nie zaadresuję. Chwilkę temu zaledwie Bóg umarł, teraz pamięć o nim tylko pozostaje. Z naszej pamięci piękną i majestatyczną pocztówkę ułożyliśmy. Patrzymy na nią zawsze, kiedy pośród nierzeczywistych figur, głównie w naszej wyobraźni, rejs odbyć pragniemy. Nie obawiamy się dni i nocy czarów, w rzeczywistości do magicznej krainy podróż odbyć pragniemy. Wędrówkę, której nierozłącznym elementem jest życzeniowa postawa i pragnienie utopii.

Na Ziemi żyje blisko siedem miliardów ludzkich istnień, w tej liczbie ogromnej 95% deklaruje się jako osoby wierzące. Nieważne dla nich prawa i konieczności, zasady racjonalizujące ten umysłowy prąd. Wiara w większości przypadków jest dla nas projekcją (i odzwierciedleniem głęboko skrywanych pragnień). Z drugiej strony — równie dobrze wyrazem może być naszych lęków, nasze obawy w krzywym zwierciadle ogląda i maski im nakłada. Nieustannie zmienia rzeczywistość — dzisiaj i jutro.

Podążanie jasną ścieżką, która wyrazem jest tęsknoty za uporządkowanym i
zhierarchizowanym światem, naszą przed Rzeczywistością stanowi obronę. Czyżby nasze sądy, jak i świadomość własnej wszechwładzy, były dla nas bolesne? Byłoby to głównym powodem do przenoszenia odpowiedzialności na otaczający nas dzienny światek.

Poszukujemy drogi prowadzącej nas poprzez podstępne czernie codzienności. Religia w prosty sposób taką drogę nam wskazuje, nawet mapę wkłada do naszych rąk. Nie unośmy się honorem i przyjmijmy tę wskazówkę, ona z pewnością ku prawdzie drogę nam wskaże. Dla leniwych, którzy szukać jej nie mają ochoty, przyjęcie Religi jako dictum, z którym polemizować nie wolno, jest metodą. Pamiętajmy jednak, wiara nie oznacza uznawania (nie)istnienia Boga. Teistyczna postawa jest oczywiście niezbędnym elementem większości wyznań. Jednak wierząc,godzimy się uznawać cały rozległy świat Boskiej kreacji. Wierzymy równie gorąco w Boga, jak i we wszystko z nim związane.

Często słyszmy patetyczne deklaracje padającą z ust tłumu. My podobne zachowania promujemy, rzucając doniosłe WIERZĘ. Chwała im za to, jednakże tak naprawdę w co wierzę? W imię czego gotów jestem do niewyobrażalnych poświęceń? Uleganie wierzeniu po jego małej części niebywale ryzykowne, chwila, w której rezygnujemy z myślenia. Z rzeczy nieustannego na dwa razy zestawiania, z analizowania.

A jeśli bezwiednie podążam za głosem reszty tłumu? Zbiorowiskiem ludzi, które nie zawsze musi mieć rację? Mimo to tę społeczność przeplatają i łączą różnorodne więzi wzajemnej współzależności. Dające olbrzymią wręcz siłę. Nie bez przyczyny wyróżnione zostało takie pojęcie, jak psychologia tłumu. Wprawdzie używamy tego słowa, niewątpliwie silnie nacechowanego pejoratywnie, raczej niechętnie. Nikt z nas nie lubi przecież przyznawać, iż podejmowane przez niego decyzje, wykonywane czyny, nie są w pełni jego niezależnymi,indywidualnymi działaniami. A któż to indoktrynuje tłum? Któż ma taką władzę? A jeśli tłum w pełni niezależnie wybiera bycie indoktrynowanym? Nie tylko bezwarunkowo poddaje się sugestiom — sam ich poszukuje?

Wszelakie religie pewną tajemnice posiadają, doskonały środek stanowią w ucieczce od rzeczywistości. Wierzymy z powodów wcale nie wzniosłych, nie poszukujemy transcendentnych bytów. Odnajdujemy w naszych przekonaniach religijnych, wartościach moralnych i etycznych — ukojenie. Ucieczkę w jasny i przejrzysty świat, w którym dobro jest zawsze nagradzane, a zło piętnowane.

Mamy tendencje do postrzegania Boga jako plątaniny różnych wartości i doktryn.
Bogiem nazwiemy przeróżne nieznane nam czynności i obiekty. Przypiszemy to słowo do dowolnie nam odpowiadającego zjawiska. Nadamy preferowane przez nas znaczenie. Brak jest w dziedzinie tej ograniczeń, nie ma przeszkód w twórczej ontologii. Panteon bóstw jest już szczelnie wypełniony przez kolejne istoty. ZNAJDŹ W NIM MIEJSCE DLA NOWEGO BOGA?!Niewątpliwie silne to ślady animizmu, nadawania naturze kolejnych cech Boskości, od pradawnych już czasów przypisywaliśmy Jego element naturze. Wszechwystępująca, potężna,nieprzewidywalna — i niedająca się zrozumieć! Później pojawiła się postać Boga personalnego. W symbolach nie dostrzeżemy żadnej różnicy pomiędzy Bogiem panteistów (Bóg jest identyfikowany z całym światem) i człowiekopodobnym. Znaczenie tych symboli jest gruncie rzeczy podobne, personalny Bóg to głoszony wszem wobec symbol/przedstawiciel całego świata.

W dawnych czasach wykonywano pewien zabieg w celu przybliżenia nam tego bytu.
Starano się uczynić Boga istotą bliższą, bliższą i realniejszą zwykłym śmiertelnikom. Najłatwiej uczynić to, nadając temu bytowi ludzki charakter. Kolejne atrybuty człowieka, antropomorfizm bliżej lub dalej posunięty. Kij ten ma dwa końce, większości ludzi zwyczajnie łatwiej jest uwierzyć w osobowego Boga. Istnieją jeszcze pozostali, dla których obraz Boga do nich podobnego jest nie tylko obcy. Oni zwyczajnie twierdzą, że to za duże uproszczenie, wręcz herezja. A upraszczać Boga?

Zapisano święte słowa zakazów, nie wolno nazywać Boga. Nie wolno sporządzać jego podobizn. Nie wolno o nim ani mówić, ani nawet myśleć. Nie wolno porównywać
nieporównywalnego. Nie wolno wątpić! A przecież nie kto inny, jak Bóg obdarzył nas umysłami zdolnymi do abstrakcyjnego myślenia. Zatem pozwolił nam myśleć o czymkolwiek zechcemy. Wykopał sobie grób, do którego naszym milczeniem go pochowaliśmy.
Krzysztof Andrzej Kluza
3

art do krakowskiego semestralnika studentów niepełnosprawnych

0 komentarze

Niepełnosprawność
Jedno tylko słowo,a znaczeń tak wiele. Mówienie o niej na salonach nie jest pożądane, gościem persona non grata wszędzie się jawi. Dla Zdrowych jest jednym z nieproszonych tematów – dodać należy - że jest tematem trudnym i awersję wzbudzającym.- niechęcią, a później odrzuceniem zwykliśmy reagować na wszystko czego zrozumieć nie potrafimy. Mówić nie jesteśmy w stanie, ba! nawet myśleć nie sposób; o niepełnosprawności wyłącznie. Nigdy nie są to wyłącznie dysfunkcje, lecz wykluczające nas z życia problemy. Ich społeczno - kulturowy związek (uwarunkowanie) jest nad wyraz widoczny. Spoglądamy nie na osobę samą, lecz na wizerunek jaki w społeczeństwie wytworzyła. A on tylko i wyłącznie fatalny być może.

Niestety należę do grupy o nieczytelnym – i z tego powodu nieco magicznym – dla otoczenia skrócie ON. To bardzo prounijnie brzmiąca nazwa, wydawać się może. Większość pomyśli ludzi, iż jestem nawet beneficjentem jednego z licznym dofinansowań. Lub też innych gratyfikacji klientem.
Tak nie jest bynajmniej. ON czyli Osoba Niepełnosprawna, jednak ja wolę używać bardziej anonimowego skrótu. Z pewnością dlatego, że nie wywołuje on lawiny skojarzeń gdy tylko się pojawi. Domena ta spotyka się z obojętnością najczęściej – nie mylić z ignorancją! W maskę tajemniczości okryty, nie muszę na twarze przepełnione egoistyczną pogardą spoglądać. Nikt też nie wyjdzie z protekcją i plastikową troską. Bezpiecznym się zdaje, to jednak nie zmienia wcale ON semantyki.

I nieważne, że ta wiedza do mnie tylko jest skierowana. Ja bardzo się bronię przed uznaniem swojej osoby, za życia pełnego niegodną. Połowiczne życia przeżywanie mi nie odpowiada, nieważne, jedyną obecnie alternatywą to się zdaję. Wszystko z powodu wcześniejszego poznania, życie wiodłem całkiem kolorowe. Zmysłowych i empirycznych doświadczeń zebrałem wiele, każde jedno jest od poprzedniego wspanialsze. Wypadek nieubłaganie moje życie zmienił; i do elementarnej nauki, wszystkiego de novo, zostałem zmuszony. Poznawanie własnego jestestwa trudną jest sztuką
– zwłaszcza - jeśli nieustannie w nie powątpiewasz. Wartościowanie życia, bynajmniej nie jest trywialną na zabicie czasu zabawą. Do wniosków przerażających dojść możesz, co wtedy uczynisz?

Sokrates z pochodnią w dłoni ludzi prawdziwych poszukiwał, ja zdaje się z lusterkiem w ręku spacerować. I tą samą dokładnie sztukę uprawiać, bowiem prawdziwego człowieka w lustrzanej tafli ujrzeć pragnę. Zerkam, i niemal od razu wzrok odwracam, lustrzane odbicie mnie paraliżuje.
Mirażem jest ono tylko, a może barwy rzeczywistości przybiera? Nie wiem, nie patrzę już. Na szkle odbicie, (refleks) wyzywanie i obietnice z sobą niesie. Nieśmiało jej treść poznać próbuję, – znam ją przecież doskonale, lecz jej nie wierzę – lustrzana tafla z moją o sobie wyobraźnią się kłóci. I to do mnie tylko należy decyzja, jakiej wyroczni zaufać powinienem. Wybór ten predestynował będzie moje przyszłe zachowania – i osobiste mniemania. Dłuższą już chwilkę się przyglądam, decyzji jasnej podjąć nie mogę. Czy już na zmiany nadszedł czas, a może poczekać jeszcze powinienem?
Godzinę, dzień jeden, lat parę, Godota oczekiwać. Najpewniej on kiedyś się zjawi, dopiero wtedy oczy otworze i z nieświadomego snu się obudzę. - jeszcze nie pora, zmian nie nadszedł czas. Czekać...

Nie! (pierwszy artykuł w Patos)

0 komentarze

Rozpocząłem od kilku słów podziękowania

Ad Secreto

W Rzeczywistości głęboko ukryci
obecni i nieobecni (zarazem)
jawy świata mieszkańcy; mojego
w niedoli jestestwa towarzysze
czasem ich dostrzegam, rzadko ale
czuje zawsze!
Mojego ducha głaskacie, do niemego
krzyku doprowadzając,
każde słowo, z etosem połączyliście
werbalnych aktorów, uprzejmie przeklinaliście
na banicji, skruszeni, solenną obietnice składali
postanowienie nad wyraz trudne; wyzwanie!
poprawy życzenie, nie licząc się jej ceną
Podziękować pragnę, za otuchę,
za wygrane z czasem złym batalię
Rodzinie i Przyjaciołom paru
winien jestem więcej zdecydowanie,
niż słów kilka błahych, które dziś w próżni
wybrzmiewają, jutro wspomnieniem zastaną
na słowa tylko skazany jestem, dla Was;
pięknymi je uczynię!

i artykuł:

Nie!

Ja nie jestem zdyscyplinowany, ani troszkę nawet. Buntownikiem z własnego wyboru też nie jestem, nie zawsze przynajmniej. Niespokojna natura w mój charakter jest wpisana, stale jest z nim złączona. Czasami pokorny bywam, bardzo się staram przynajmniej. Różnie to wychodzi…

Nie chcę już czuć się stłamszony przez zasady, wewnętrznie zbity przez inne bolesne prawa, od których jak najdalej uciec pragnę, bo podporządkować się im nie jestem w stanie lub zwyczajnie tego uczynić nie chcę.

Wśród zasad licznych lawiruję; przez nieuwagę czasem którąś zdepczę. Świadome nieposłuszeństwo i ładu niszczenie także się zdarza. Chociaż to raczej jest skutkiem złych reguł. Spiżowych zasad burzenie nie jest celem samym w sobie. To przy okazji niejako się wydarza, na drodze do osiągnięcia celu leży. Wypadkową jest zaledwie. Złamane znaki, cenę wysoką i ofiarę wielką na drodze do celu osiągnięcia stawiają. Prawdziwym paradoksem jest fakt, ze sam cel nie jest mi bliżej znany. Uwierzcie, nie jest! I powiedzieć więcej muszę: większość otaczających mnie osób - i Ty czytelniku również! - swojego na tym ziemskim padole miejsca wskazać nie potrafisz - fascynujące! Nie mam tutaj na myśli braku związku z życiowymi i społecznymi strukturami (do rąk naszych wkłada się możliwości nieskończone).

U podstaw, których ciekawość i intrygująca niepewność, leżą chcenie i pragnienia! Każdym, kimkolwiek niemal zapragniesz, zostać możesz - nie ma sensu w niewinne zamiary powątpiewać. Jesteśmy młodzi, jeszcze wolni od pragmatyzmu brudnego i zimnej kalkulacji. Nie umarło wciąż w nas pragnienie zmiany, bo cały świat pomalować mogę! Wiary nie daję, że ktokolwiek z (nas) młodych w predestynację czy inne społeczne uwarunkowania wierzy. Ja przynajmniej dość już mam tej rzeczywistości skrzeczącej! Pozostaje tylko – drobnostka! - inną, ciekawszą stworzyć …

Zamienić świat w fantazji krainę, gdzie wszystko jest proste, gdzie wszystko możliwe.

W swoich decyzjach niezależnym zdajesz się być, nieskażonym otoczenia poglądami - i jesteś taki przez większość czasu przynajmniej. Niestety, przychodzą chwile, gdy na pełną samodzielność myślową pozwolić sobie nie możesz. Tłumem otoczony, swoje „ja” w głębi serca skrywać musisz. Inaczej perswazje brutalne z otoczenia płynące zupełnie Twą tożsamość zmienią. One presję na Ciebie wywierają, byś aktorską nałożył maskę. Nią okryty możesz już niezwłocznie dołączyć do sztuki życiem nazwanej, która to w boskim teatrze ma premierę. Sztuczna maska, gdy tylko ją założysz, czarować rozpoczyna, rzuca na otoczenie przeróżne zaklęcia. Przekonać do swoich racji próbuje, później zaś w skrytości uwieść próbuje, z dobrym na ogół skutkiem. W głowach młynka zakręcić i do niemego krzyku zmusić.

Twoje otoczenie zaklęciu ulega i prędko do chocholego tańca dołącza. Prawdziwość znika zupełnie - może nigdy jej nie było? Jeśli tak, bardzo jest eteryczna: trudno ocenić czy naprawdę istnieje. W jaki sposób tożsamość prawdziwą ze zmysłowej gry wyłowić? Któż nam jej prawdziwość zweryfikuje, kto ją nazwie i należyte jej insygnia wręczy. Trudno jest przecież niewzruszonym pozostać, wolnym od gry i wszelakiego udawania. Swojej tożsamości nienaruszony obraz uchować. Zapewne jest to niemożliwe lub bardzo trudne przynajmniej, z pewnością jednak dalece przekracza człowiecze możliwości. W końcu nie istnieje nic bardziej mylnego, niż nasze własne o sobie wyobrażenia. Nie spoglądamy w lustrzaną taflę, i nie pytamy naszego odbicia: „kim jesteś?”. Patrząc, dostrzegamy twarzy i ciała zarysy. Jednak lustro tylko część prawdy nam powie. To przecież nasz umysł wodzi prym w zbieraniu informacji, to on je analizuje. A później wnioski i opinie nam podsuwa. Zastanawiać się możemy, czy spoglądając we własne odbicie, dostrzegamy jego rzeczywisty obraz. Pewnie, że nie. Otrzymujemy jedynie pryzmat naszych o jestestwie własnym wyobrażeń.

W taki właśnie sposób wszystko się wydarza, z własną osobą jakoś sobie poradzimy. Piekielnie trudne jest to wyzwanie, aczkolwiek do realizacji możliwe! Trudno zaś przefiltrować nasze postrzeganie dla postronnych osób. Iluzoryczny obraz do bólu jest w nich żywy. Prawdziwa i fałszywa wyobraźnia. Nie, to rzecz bez znaczenia. Kiedy to gra w życia i przeżywanie się zamienia? I któż z nas poradzić sobie z nią może, bez świata wyobrażeń na nowo tworzenia…

Krzysztof Kluza

Dawno już tutaj słowa nie napisałem...

0 komentarze

NIe było takiej potrzeby, a może i ona była tylko broniłem się przed tym by miała ujście do takiej zamkniętej przestrzeni.

Wkleje tutaj teksty mojego autorstwa

czwartek, 12 listopada 2009

Dziwny sen

0 komentarze

Całe życie właściwie jest dla mnie tylko krzywą historią, napisaną przez pijanego malarza. Nie oznacza to tym samym, żę je deprecjonuje, czy do nienależlnej mu roli sprowadzam. Jednak! Ono chwile tylko trwa, po cóż się nim tak emocjonować? każda mijająca chwila co prawda jest ważna, nie na tyle jednak by nieskończoną ilość razy ją przeżywać. Trzeba żyć nie pamiętając o wczoraj, jutrze, nie zauważając też dziś [...]

sobota, 5 września 2009

Potrzaskana swobody szklanka

0 komentarze

Całkiem dużo czasu zdawało by się teraz posiadam
w rzeczywistości niestety nawet jego cienia nie widzę
w domu jestem - i domowej atmosfery dowoli zażywam
skazany na nią jestem raczej, uciec przed nią nie mogę
bo dokąd była by to ucieczka? ważniejszym pytaniem jest:
z czym z(godził) bym się zerwać?
przywykłem już do swojej celi, utrata wolności nie jest już tak straszną karą
syndrom helsiński, jeśli pamięć mnie nie myli, się objawia
miłość i nienawiść oddzielone są cienką tylko linią
różnica pomiędzy nimi niewielka, szanować czy gardzić?
dokonywanie wyboru, jednego z dwóch możliwych
czy dostrzegasz cienką linię pomiędzy?
nić ta, całego mnie oplotła i wszelkie ruchy skrępowała
męczę się strasznie, pogrążony w nagoni krzyczę
jest to bez podnoszenia głosu i bez słów nawet krzyk
moje usta nawet zamknięte przeważnie bywają
jest to umysłu wołanie; to myśli moje z emfazą pobrzękują

środa, 2 września 2009

Brian Lunley - Bohater snów

0 komentarze

Zafascynował mnie tytuł leżącej na półce książki. W moich myślach pojawiły się dziesiątki pytań, o możliwą treść opowieści. Przecież już jedno tylko słowo zaczerpnięte z tytułu – sen – ogromne wzbudza we mnie zainteresowanie. A efekt ten był podkreślony jeszcze przez epitet bohater.

Szybko przeczytałem krótkie informacje na okładce książki, za niezwykle użyteczny uważam fakt umieszczania zdawkowych informacji odnośnie autora i samego dzieła na okładce. Zarysowują nam charakter dzieła, i czasem oszczędzają poświęconego na czytanie czasu.

Brian Lumley w powieści przestawia nam dwu wymiarowy świat, krainę, w której żyje bohater David Hero. - przyznam nieco bawiła mnie domena przyporządkowana głównej postaci, z jęz. Ang Hero – oznacza,postać, bohater. Jak gdyby zapomnieć mielibyśmy kto jest najważniejszy. David to pisarz mieszkaniec Szkocji, gdzie znajduje odpowiadający mu do życia i pracy klimat. Trudno jednak nie zauważyć, że rzeczywiste życie toczy się w jego głowie. A dokładniej rzecz ujmując, w marzeniach sennych, które ekspansywnie wpływają na jego dzienne życie. Czytając pierwsze strony powieści, zagłębiając się w świat jawy Davida miałem wrażenie bylejakości i na nadejście snu wyczekiwania. Jak gdyby ta sztuczna rzeczywistość znacznie ważniejszą się mieniła. Pewnego dnia zauważa ogłoszenie mówiące o spotkaniu z ekspertem w dziedzinie marzeń sennych. Panem Leonardem Dingle, osobą zamierzającą przeprowadzić wykład o istocie snu. David Hero oczywiście bierze w nim udział, padające z ust profesora znajome nazwy niemal go ogłuszają. Zdezorientowany David, pogrążony w apatii oczekuje końca wykładu, myśli jego zajmuje przyszła rozmowa z profesorem. Krótki dialog pomiędzy panami, wyjawienie wydalanych ze świadomości sennych obrazów, potwierdza ich wspólna tożsamość. Profesor i David znajdują, u siebie nawzajem, silne elementy, z którymi mogą się identyfikować. Najważniejsza jest jednak ich wspólna pochodząca ze świata iluzji tożsamość.

Kolejny rozdział, i jeszcze następne, przenosi nas w świat marzeń sennych. David w krainie tej jest wędrowcem – przyjmuje sztuczną profesję poszukiwacza przygód. W długiej wędrówce, szlakiem gęsto od przygód naznaczonym towarzyszy mu profesor. Jest to postać pozostająca w sennej krainie bez imienia. Jako typowi poszukiwacze przygód i mistrzowie miecza dostają oni zalecone zadanie do wykonania. Ich możnym zleceniodawcą jest niejaki Borak. Chojnie obsypujący ich już przy pierwszym spotkaniu pieniędzmi. Zadanie to wydaje się być tylko pretekstem do wyruszenia na wyprawę.

Książka ta nie sprostała moim oczekiwaniom, chciałem zostać wciągnięty w mistyczną krainę snu i zatopić się w jej toni. Nic podobnego się nie wydarzyło, po ciekawym początku jedynie szereg rozczarowań przeżyłem. Jestem bardzo wybrednym opowieści smakoszem, a książka ta, w żadnym wypadku swoim czarem mnie mnie uwiodła. Czegoś więcej pragnąłem, a na pewno dużo więcej od marnie zbeletryzowanej historii, która początkowo ciekawą się zdawała. Książkę czyta się wprawdzie szybko, lecz tylko z powdou jej niewielkiej objętości. Mnie ona nie urzekła, czytałem od czasu do czasu tylko. A w ten sposób dobrych książek się nie czyta. Pozstaje mi duży niedosyt

Krzysztof Kluza

0 komentarze

Pragnienia moje umarły, odeszły bezpowrotnie w niebyt. Prawie żadnej idei dziś nie odnajduje, myśl przewodnia jest tylko mrzonką. Pijanego marzyciela nocną marą.
Nieznane są moje dążenia, nieokreślone też pozostają obowiązki. Szkoda zachodu na jakiejkolwiek pracy wykonywanie, marnotrawstwem go marnować, jeśli tylko wszystko bezcelowym się mieni. Bez planu i bez ducha.

Nigdy solidnym nie byłem, obca jest mi sumienność i determinacja. Życia nie sposób jednak przemierzać w Bylejaki sposób. Z ciemną opaską przez nie kroczyć jest zgubnym przedsięwzięciem. Wykonując taki ślepy rajd niepełnosprawnym umysłowo i nieświadomym pozostanę. Nie mam najmniejszego zamiaru w kukiełkowym teatrze grać! Ja sam o własnym losie decydował będę. Niestetyż dziś on w nieznanych barwach się mieni.

Z ręki lewej do prawej życia pył przesypuje, bezwiednie on opada... Śladu żadnego po sobie nie pozostawiając, bezgłośny jest i... Prawie niewidzialny. - istnieje jednak, przynajmniej tak mi się wydaję. Nie chcę uwierzyć w życie iluzją pozostające.

Pragnień, smutków i życia celowości nie wiem już gdzie poszukiwać powinienem. Gdziekolwiek mój wzrok nie powędruje, niczego nie dostrzeże niestety. Smutki w chandrach wyrażone same mnie wprawdzie znajdują, jednak kiedy już to zrobią... Ze smutkiem czystym niewiele mają wspólnego. Beznadzieją i rozpaczą raczej je wtedy nazywam.

Niemówienie i ekspresji jakiejkolwiek drogi brak koszmarem jest dla mnie strasznym, teraz jednak rozumiany raczej jestem. - Lecz drogi myśli wyrażenia są skutecznie zamykane. Niewidzialnymi łańcuchami ich wrota są wiązane, często zauważyć ich nie jestem w stanie. Dostrzegam tylko niemożliwość myśli wyrażenia. I w cierpieniu się pogrążam. Dziwny jest to stan, bowiem na niebie nade mną fajerwerki piękne często dostrzegam. Ich ciepło jednak daleko od mojej skóry pada. Zmysłami. widzę je i słyszę, poza czuciem niestety.

Jutro do Krakowa się wybieram, spotkanie mam tam z foniatrą. Od mowy ludzkiej specjalistą, wyszczególniona specjalizacja laryngologa. Ciekawy jestem bardzo w jaki sposób mnie zdiagnozuje. Mam także parę pytań, które chciałbym mu zdać. O aparat ortodontyczny i o naukę języków obcych. Ah, ciekawy jestem.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Kolor zapomnienia

0 komentarze

Często oglądając filmy pojawiają się fakty i pytania, na które nie znam odpowiedzi. A nieukrywając znać ją przecież powinienem. Przed chwilką obejrzałem zaledwie parę pierwszych scen z filmu Królestwo Niebieskie. Pojawiły się wątki wypraw krzyżowych i sytuacji w xii Francji. I ja jej niestety nie znam. Chociaż zdawałoby się, żę powinienem. Nieistotne, iż jest to tylko teoria nie zgodna z ideę kształcenia się na tych nowych bolońskich studiach. Suche fakty znać raczej powinienem, tylko... Nie pamiętam.

Trzy lata studiów, na których uczyć się musisz jak najbardziej ogólnie. Później dopiero wybierasz interesującą cię epokę. Ja tego nie rozumiałem - ciekawe czy teraz się zmieniło?. Postanowiłem w tym nadchodzącym roku akademickim czytać z historii tylko podręcznik. Z filozofii, którą rozpocznę nieco inaczej będę postępował. Uczył się będę tylko tego co jest mi do szczęścia potrzebne;p Czyli ustalam sobie temat transcendentalizm - i wwszystko temu toposowi będzie podporządkowane...

wtorek, 25 sierpnia 2009

Dylematów czas

0 komentarze

Żyłem swobodnie, z podniesioną głową przez życie spacerowałem. Zadarte moje oblicze i wzrok zagubiony gdzieś w dali był tylko złudzeniem. - stworzonym przeze mnie na własna pożywkę. Przyznam; rzucałem silny czar, zaklęcie, któremu sam ulegałem - Nie było tto dla mnie korzystne, podkreślało jedynie moją altrustyczną postawę. Postawę tak bardzo naszym czasom nie współczesną. - to były nie ważne! Głośno krzyczałem, że nie chcę utraty ziarenka jednego swojej tożsamosci. - Nieświadomie stymulując zadania przeciwko swojej osobie...

NIe
Uwierzyć nie chcę w tak silnie egoistyczny świat! Obca jest mi kraina, w której każdy człowiek to osobna wyspa.

Zdjąć z nosa i dalko przed siebie wyrzucić czarne okulary! Stygmatów słepca czas już się pozbyć! Szacunek; estyma i godność dla swojej osoby bynajmniej nie ma na celu zadawanie ran innym. - co więcej - Znanie wartości swojej osoby pozwala precyzyjnie postrzegać otoczenie.

Nie
Ja wcale nie chcę uważać, że wszyscy inni osiągają poziom społeczny, intelektualny... znacznie wyższy od mojego. Nie chcę już porażony ich patosem obawiać się odezwać!
NIeodpowiednie słowa? Wypowiedziane w złym czasie? Częstsze, nieczytelne?
Nie! Nadchodzi czas zmian

Codzienne chandry doprowadziły moją psychikę do skraju wytrzymałości. Daleki jestem od przesady, uwierzcie mi, ile razy na nowo można się uczyć 1,3,3, a i b? Znoszę - jakoś? - ten powtarzający się w nieskończoność beznadziejny cykl. Czasem mam nadzieję końca, nastania długo oczekiwanej mety. Koniec jednak wcale nie nadchodzi, widzę jedynie skończoności miraż. I wszystko od nowa...

Zmęczony jestem nieustanną powtarzalnością tych beznadziejnych wydarzeń. Przełamać pragnę złoty krąg, w którym jestem uwięziony. Cykliczność występowania moich chandr, czy po prostu wahań nastrojów jest przerażająca. Ja nie chcę żyć w tak zaplanowanych świecie! Wymiarze nie znającym sztuki improwizacji, i pozorów sztuki. Nie odpowiadają mi barwy kontrastu jako jedyna możliwość. - dlaczego po chwilach triumfu nastąpić musi bolesny upadek?

W stosunku do swojej osoby używam ładnych słów na określenie kuriozalnej przypadłości, preferuje być nazywanym chimerycznym, aniżeli zwyczajnym leniem. Być może wykonuje powierzone mi działania, lecz na pewno nie w sposób odpowiadający moim ambicją. - w przypadku nauki na uczelni, wcale a wcale nie wykonuje powierzonej mi pracy... Czy nie jestem w stanie jej podołać intelektualnie? Problemem jest w tym przypadku moja determinacja i zaangażowanie. - z drugiej strony - rozpoznaje w sobie często konflikt wartości. NIe mam już ocoty zmuszać się do wykonywania pracy, która nie sprawia mi żadnej przyjemności - i która bezsensowną się wydaje. A przecież w tej samej chwili na świat idealistycznie spoglądam. - poznać i zrozumieć świat można jedynie przez dogłębną o nim wiedzę.- Wiem to doskonale, jednakże w chwilach przebijania się przez kolejne literackie, i naukowe gnioty nie jest to takie oczywiste.

O mojej postawie miało być słów parę, a raczej transformacji. W największym skrócie, krystalizując swoje myśli... Zaczynam być bardziej krytyczny w stosunku do otoczenia, wcześniej podobne zachowania mi się nie zdarzały. Nieustannie cudze pomyłki, nonszalancje w zachowaniu czy emocjach przypisywałem swojej osobie. Iż niejako ja to spowodowałem. Zmian nadszedł czas:)

Z większą świadomością swoich walorów przez życie wchodzę, egoistycznej postawy mi brak. - niestety to błąd. Siebie samego należy cenić najbardziej! Patrzeć na ludzi z takim samym szacunkiem jak wcześniej, jednak teraz kalkulować co oni wszyscy do mojego życia mogą wnieść...

Edit: 18pm

Najgorsza dla mnie jednak jest niewiedza, wrogiem jest przeze mnie znienawidzonym. Bardzo trudnym przeciwnikiem, bo nieznanym w zupełności. Moja opieszałość często na nią wpływa; intymni słowy; nie jestem wystarczająco zdeterminowany by ją zwalczyć.
A zrobić to zwyczajnie muszę! Teraz już obijam się tylko bez wytchnienia i spokoju. Dusza moja skazana na banicję wcześniej już została, teraz w dodatku czuje się oszukiwanym. Dom - przystań - spokojna cela, której tak bardzo oczekuje zdaje się być na wyciągniecie ręki. Jednocześnie pozostając gdzieś tam daleko. Trwając w tym złudnym wymiarze tracę w smutne dni wypracowane radości moje. - bo ja nie wiem co chciałbym robić, nie znam swojej przyszłości... Nie mam sprecyzowanych odnośnie niej ideałów i oczekiwań. Potrafiłem tylko powiedzieć o zdarzeniu, że sprawia mi przyjemność bądź nie. Granica tych stanów jest bardzo cienka, niestety w moim życiu brak tak skrajnych emocji. Dominuje - i to zdecydowanie - pośredniość.
Nie znam swoich emocji, nie rozpoznaje siebie, błędnie oceniam otoczenie.

I cóż robić? Jaką sztukę uprawiać? Myślałem nieśmiało swojego czasu o pisaniu, absolutnie nie z powodów moich osiągnięć w tej dziedzinie. Ja lubię pisać, i nic już więcej... Ale nawet jeśli przyjąć tą czynność za pomocną w procesje mojej samorealizacji. W jaki sposób wyjaśnić Łatwość z jaką przychodzi mi rzucenie wszystkiego - cieszenia się przyjemnościami - i spadanie do trwania? Nic nie robić nie lubię, być może jest to zmamiono mojego wieku lub bardziej personalny atrybut. Największe wtedy przezywam męki,nudzę się strasznie. Bezzadaniowość powoduje smutek i uczucie niespełnienia. Pominę tutaj liczne chandry w tym czasie mnie nękające; głupia chandra czy może psychiczne zaburzenie?

Usłyszałem niedawno, a może przeczytałem w którymś artykule, to zdaje się bardziej prawdopodobne. Smutek popycha człowieka do pióra, teza z która całkowicie się zgadzam. Przecież w radosnych chwilach pisać nie mogę... Parodos zdawałoby się, bo cóż mi przeszkadza? Problem w tym, że nic i ja mogę wyrazić swoje uczucia werbalnie. Uczynię to lepiej lub gorzej, nie zmienia to faktu, iż jest to zadanie wykonalne.

Teraz trwam w dziwnym półśnie. jednocześnie jestem szczęśliwy jak i skazanym na życie w wiecznym smutku się czuję. Więźniem, który nie ma najmniejszego już prawa do dłuższego szczęścia przeżywania. Chwilowe wzloty, a i owszem! Przypięta musi być jednak do nich łatka eteryczności i iluzji. Ja jestem tych faktów boląco świadomy, tak bardzo, że przeżywać całym sercem już nie potrafię. Z drugiej strony, zaprzeczyć nie mogę, że w niektórych zdarzeń przypadkach gotów jestem poświęcić całą swoją istotę by uczestniczyć tylko w bogów poranku.

piątek, 26 czerwca 2009

Życiorys

0 komentarze

Jednym z wymagań PAT było złożenie własnego życiorysu, nigdy nie słyszałem nawet o podobnych żądaniach. Napisanie życiorysu nie wydawało mi się jednak problemem. Długo do pisałem, nie byłem pewny jak wiele informacji w nim zawrzeć. Zdecydowałem się ostatecznie na pobieżne wspomnienie. Zainteresowanym przecież mogę przedstawić pobieżne dane.
Poniżej go wkleję:

Piątek 26 czerwca 2009,
Ciągowice 42-450
ul. Zwycięstwa 48
Tel. 502 398 430

Życiorys

Urodziłem się 8 lipca 1987 roku, na świat przyszedłem w Szpitalu Miejskim w Zawierciu. Jestem młodszym z dwójki rodzeństwa, posiadam starszą siostrę Kasię. Moimi rodzicami są: Grażyna i Wiesław, obydwoje zaliczyłbym do klasy średniej. Jeśli taka klasyfikacja sens jeszcze posiada. Mój tata obecnie jest kierowcą, jednakże należy nadmienić, że przed długi czas prowadził własną działalność gospodarczą. Mama jest pielęgniarką we wspomnianym już Miejskim Szpitalu Powiatowy w Zawierciu.
Edukacje rozpocząłem w roku 1994, z tym to rokiem startowała ośmioletnia Szkoła Podstawowa w Ciągowicach. W wyniku reformy z 1997 osiem lat zamieniono na sześć. Następnym moim krokiem było I Gimnazjum im. St. Konarskiego. Eksperymentalną tą jeszcze szkołę ukończyłem w roku 2003. - jako drugi rocznik reformy - Nadeszła pora na I Liceum Ogólnokształcące im. St. Żeromskiego. Dokonania w pełni świadomego wyboru szkoły średniej umożliwił mi dobry wynik testu gimnazjalnego. Celem liceum ogólnokształcącego jest wykształcenie absolwenta gotowego do kontynuowania dalszych edukacji na studiach wyższych. Bowiem ukończenie ogólnego liceum nie predestynuje do wykonywania żadnego zawodu. Należy świadomie i niezwykle ostrożnie wybierać tą drogę. Dyplom ukończenia liceum otrzymałem w roku 2006, i w tym także roku zdawałem nowy egzamin maturalny. Wybrałem w nim Historię i WOS jako przedmiot dodatkowy, głównie ze względu na możliwość interpretacji, którą zdawały mi się te przedmioty oferować. Z czasem przekonałem się, iż popełniłem błąd. Żywię jednak nadzieję, iż uda mi się go naprawić. Czyli: Studia filozoficzne były by zgodne z moimi ideami i ambicjami. Miastem, które obrałem do studiowania celu był / i wciąż jest Kraków. Uznałem, że to miasto jest w stanie dostarczyć mi najwięcej możliwości rozwoju osobowości. W 2006 roku dostałem się na Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie. Uniwersytecki stopień obowiązuje od 2008 roku.
Niestety nie postudiowałem długo, 10 października 2006 uległem ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Długotrwały proces rekonwalescencji zakończył się z kwietniem 2007 roku.
Decyzją dziekana z 1 lutego 2007 został mi przyznany urlop z przyczyn zdrowotnych. Który trwał od 1 października 2006 do 30 września 2007. Decyzja ta umożliwiła mi kontynuowanie gwałtownie przerwanych studiów, tylko nieco już innych. Ponownie studiowanie rozpoczynając w 2007 roku, na uczelniach wyższych obowiązywał już system boloński. Wprowadzono dwu stopniowość, która przyznam nie odpowiada mi zupełnie. Wyłamać się pragnę z trudnej alternatywy; pobieżne studiowanie – minuty każdej jednej wykorzystywanie.
Począwszy od pierwszego roku nauki angielskiego w szkole podstawowej, tj od 1997 roku uczęszczałem na dodatkowe z tego języka zajęcia. Przerwała je matura, i późniejszy wypadek. Na maturze zdawałem język angielski rozszerzony, podobnie zresztą jak Historię i WOS. W roku 2008 brałem udział w kursie konwersacyjnym w krakowskiej szkole Inter Lang & Text. Moja znajomość języka angielskiego pozwala mi myśleć o przystępowaniu w najbliższym czasie do egzaminu: Certificate in Advanced English.
Trudno jest mi wyrazić słowami jaką estymą darzę filozofię, sztukę umożliwiającą wnikliwą analizę zjawiska. Tylko ona umożliwi mi lepsze poznanie otaczającego mnie świata. - i wcale też nie ukrywam swoich osobistych nadziei z nią związanych. Śmiem oczekiwać, ze filozoficzne studia wykształcą we mnie krytyczną postawę. Analizowanie i stawianie tez, które łatwo w pisaniu wykorzystam. Otóż moim zamiarem jest świadome słów stawianie, znanie wartości słów
– i obrazów za nimi się kryjących. Dokonać tego nie jestem w stanie bez znajomości Sartre i Kanta.


edit: Widzę, że formatowanie w zupełności padło - no trudno...