AE: Dlaczego piszesz?
Nie, ja wcale nie pisze
AE: A chciałbyś?
Ciekawe pytanie, ono właściwie brzmi kim chciałbyś zostać w przyszłości
AE: Przyszłość leży daleko poza horyzontem, ja pytam tylko o pisanie
Nie wiem, nie jest to ogromna odległość jak sądzę. Ja powinienem wiedzieć...
AE: ale nie wiesz
...tylko to wiem, że pisanie sprawia mi przyjemność
AE: Samo pisanie?
Zgeneralizowałem to bardzo, pisanie to jedynie wąski odcinek lini wiodącej ku przyjemności. Żeby cokolwiek napisać muszę - a raczej mam potrzebe - dużo o tym przeczytać. Z lektur formułuje moje wnioski i przemyślenia, stawiam tezy. - czasem bardzo śmiałe. Nie są one jednak przełomowe, wszyscy jesteśmy ich świadomi. Noimy się jednak wypowiadać ich na głos
AE: jesteś odważny w słowie?
To nie odwaga, nazwałbym to raczej zadziornością, pragnieniem przykucia uwagi
AE: Przykucia uwagi?
Kontrowersja, nieszablonowość i oryginalność przyciągają
AE: Nie jest to nazbyt agresywne poszukiwanie odbiorców?
zapewne w istocie takie właśnie jest, ja chcę przykuć uwagę. Celowi temu dostosowane jest niemal wszystko. Wybór tematu nigdy nie jest banalnny i wybrany z uczuć, styl dostowany do dalszego drążenia czytelnika. Zauważyłem także, że gatunkiem do mnie najlepiej pasującym są eseje
AE: Eseje? Dlaczego, jest to gatunek wymagający mniejszego zaangażowania w forme?
To gatunek publicystyczny, jego celem jest przebywanie blisko czytelnika. Forma? Ona prowadzi do tego celu, i dlatego nie może być zignorowana
........
sobota, 27 grudnia 2008
[...]
piątek, 14 listopada 2008
[...]
Czuje się za pewnie, kuriozalne uczucie stabilizacji - tak kiedyś przeze mnie poszukiwanej - dziś wieje grozą. Pragnąłem stabilizacji i spokoju, min w celu możliwości niczym nie zakłuconego pisania. Było to dla mnie niesamowicie ważne, pisanie w stanie chandry - lekko mówiąc - dołów psychicznych. Spowodowanych przeróżnymi rzeczami, bynajmniej nie było dla mnie korzystne. Dziś już wiem, żeby móc tworzyć potrzebuje dostarczenia wcześniej ogromną dawkę uczuć - stanów, zwykle dla mnie fatalnych. Ale czy pisanie potrzebuje tak daleko idących z mojej strony ustępstw? Problem w tym, że w istocie chyba tak jest. Chociaż - tak muszę wnieść tutaj troszkę subiektywizmu - nie. Nie sądzę, żeby cena liter wynosiła, aż tak wiele.
Od wczoraj szukam - nawet gwałtownie - konkursu literackiego. Rzecz to, którą będę mógł się zająć, poświęcić na nią troszkę czasu. Tak, czasem bodźce są mi niezbędne do dalszych działań. Zwłaszcza w kontekście tego:
1 zmieniło się, czytam już zdecydowanie więcej. Zwłaszcza na humanistycznym kierunku studiów jest to niezbędne. Cały problem polega na tym, że przeważnie czytam książki luźno związane z historią. No dobrze - wcale nie związane. No ale to już nieważne:P jedyną istotną właściwością, że czytam w ogóle.
2 Niestety nie mam już zwyczaju pisania, teraz nie mam już w pamięci czystej kartki. Wszędzie tylko te oczekiwania i oczekiwania. Nie wiedzieć wprawdzie kogo. Ale pisać dla samego pisania?
DLaczego niby nie..? Trudno powiedzieć, powinienem chyba zgadnąć?
A rzućmy monetą...
Pisanie to dziedzina artystyczna, a artyzm nie rządzi się prawami logiki,
Zasadne byłoby więc takie przedsięwzięcie.
Alogiczne i irracjonalne
Lubię te słowa:P
Podążając za irracjonalnym duchem logiki, zrobię coś zupełnie nie przewidywalnego.
(to może być dobra myśl, drogowskaz przez życie)
poniedziałek, 29 września 2008
Off of me head
Dziś jest ostani dzionek mojego pobytu w domu. Pomimo tego, że nie czułem się tu naprawdę wolny i spokojny. Dom pozostanie domem - tęsknota nawet za nieprzychylnymi wydarzeniami. Próbując nawet zignorować, wszystkie te irytujące rzeczy podczas pobytu - najbardziej przeszkadzało mi to, że czytanie i pisanie były nie lada wyzwaniami. Czynnościami, które wciąż byłem zmuszony zapomnieć. A ja tak bardzo chciałem czytać! Przełamać już tą frustrującą mnie barierę, wciąż w mojej pamięci tkwił trud obowiązku przeczytania jakiejś książki. Wspomnienie, że niezbyt ciekawej uważam za zbędne. Tak studia, w dodatku humanistyczne.
Nieustannie ingerowano w moje próby czytania, pamiętam... Kiedy wspomniałem, że to mi potrzebne do pracy jaką piszę. Dostrzegałem na ich twarzach powątpiewanie i złość. Potrzebny ci konkretny zawód, mówili. (w domyśle - NIE ZABAWY) Później już, w momencie gdy moje wakacje niemal upłynęły. Odważyłem się mówić - z czasem mój szept stawał się coraz odważniejszy. Obecnie są to niemal krzyki. A dziś ponownie zirytowała mnie matka! Spoglądam na ekran monitora i widzę pisanie niepełnosprawnych. I nawet nie chodzi o samą organizację, że docelowo dla takich ludzi. Ona od tego rozpoczeła na pewno poszukiwania, nie mam wątpliwości! Zabawna kobieta, ona nawet nie czytała jednej mojej pracy! - na niepokazanie żadnej zasłużyła sobue wcześniej, brak wiary i zbytni protekcjonalizm obraziły mnie wtedy strasznie. Jest jedna rzecz, zdolna mnie dotknąć i wywołać nieprzychylne uczucia. To stosunek do moich słów. Ale nie zrozumcie mnie źle. Rozsądną krytykę chętnie wysłucham, często wyciągam z niej wnioski. Oni założyli jednak natychmiast, że nie jestem w stanie nic napisać... Zbyt jestem na nich zły aby o tym pisać.
Wkleję recenzje napisaną w bardzo krótkim jak na mnie czasie - ja ją dosłownie wyrzuciłem z siebie... NIe mam siły szukać odpowiednich słów, z pewnością cały już napisany tekst usunął bym doszczętnie.
Stephan King Jak pisać – pamiętnik rzemieślnika
Niepewnym krokiem przekroczyłem próg księgarni, głowę moją wypełniały wątpliwości. Skłamał bym mówiąc, iż nie wyczekiwałem niespodzianki. Pozostawiłem zdrowo-rozsadkowe myślenie daleko za sobą. Nie mogło być w tej placówce na stanie żadnych akademickich książek. Dostępność jakiejkolwiek literatury fachowej była tylko mrzonką. W jaki sposób mógł bym się doszukiwać tytułów tego rodzaju w niedużej placówce. Mieszczącej się w mieście, które swoją świetność przeżywało podczas rewolucji industrialnej – początki procesu urbanizacyjnego sięgają w prawdzie parę wieków wstecz. Dostępny asortyment sklepu nie pozwolił mi rozwiać opinii o małomiasteczkowych księgarniach.
Ta drobna i spodziewana porażką stłumiona została całkowicie przez znalezisko jakiego dokonałem. Na jednej z półek spokojnie i dostojnie spoczywała książka. Niemal natychmiast moją uwagę przyciągnął jej krzykliwy tytuł – może i był on całkowicie normalny, dla zwykłego przechodnia. Nazwisko jej autora ucieszyło mnie i zdziwiło zarazem. Stephn King, już wcześniej fascynował mnie styl jego twórczości. Z tym, że pamiętam go jako autora fantasy, sf – którym w istocie jest. A tutaj na wyciągnięcie ręki leży książka jego autorstwa. Ależ jak inna. Tytuł Jak pisać – pamiętnik rzemieślnika. Na twarzy pojawił się uśmiech, nareszcie przeczytam pełną subiektywną opinie. Kolejne zdanie teoretyków pisania jest tylko bezosobowym głosem.
Przepis czy instrukcja, jeśli książkę jej mianem można nazwać. Liczy sobie 245 stron. To prawda, nie jest to przytłaczająca liczba. Z drugiej strony, śmiem wątpić czy nawet tytuł rozmiarami przekraczającymi biblie. Zawarłby w sobie więcej merytorycznych uwag.
Stephan także wiele jej nie wyrył na stronach swojej książki. Jest wręcz przeciwnie. Nie czytamy opasłego tomu, pełnego rad odnośnie gramatyki i stylu. Nie oznacza to w żadnym wypadku, iż autor całkowicie zignorował tą kwestie. Uczynił w celu ich propagandy bardzo dużo. Swoje rady – wynikające z profesji autora – wplótł w niezwykle intrygujące, autobiograficzne historie. Nie widzę potrzeby w dodawaniu, iż poddane takiemu zabiegowi wskazówki czyta się wspaniale!
Niewątpliwie na długo będę pamiętał o starannym unikaniu formy bezosobowej. - Jak do tej pory wychodzi mi to z różnym powodzeniem. Dbanie o oczy swojego czytelnika, poprzez zapewnienie właściwej kompozycji są także bardzo cenne. Takie wydawałoby się szczegóły odgrywają niebagatelną rolę. Prowadzą do wyciągnięcia prostych analogii:
Nie męczę się czytając>chcę czytać>w rezultacie mogę sobie pozwolić na czasochłonne czytanie dużych partii materiału.
Cena i walory, które niesie ze sobą determinacja – podkreślany jest fakt stanowczość i niezłomność ludzkiego charakteru. Dobrze pamiętam; odmowne odpowiedzi. Liczne odrzucenia opowiadań pokrywały ściany pokoju Stephana. Mimo ich deprymującej, nieprzychylnej treści nie zawahał się słać kolejnych. Dziś możemy rzucić – udało mu się. Niewątpliwie, taka droga do sukcesu nie była jednak prosta i oświetlona.
Pisząc przenosimy się w swój własny, prywatny świat. Marginalna, prawie nie zauważalna weń ingerencja przynosi ze sobą destrukcję. Granice norm wyznaczających nam pola tego świata są nikłe i niewidoczne. Przeszkadzać nam jest w stanie niemal wszystko, wydarzenia realne i te nierealne. Decydującą rolę w tym punkcje odgrywa świadomość – nieważne jest czy w rzeczywistości cierpimy. Czujemy ból to wystarczy. Świadomość przynosi nam niewysłowione uczuciowe doznania.
Motywem bardzo często się powtarzającym jest pisanie przy zamkniętych drzwiach. To rada, która Steaphan kieruje zwłaszcza do początkujących pisarzy. Później jak twierdzi, to może ulec zmianie.
Książka wspomina także ile i jakiej ogromnej wartości wartości przeniosło mu życie rodzinne, w przeszłości i w chwili teraźniejszej. Nie sposób nie zauważyć troski i czułości promieniującej z opisów jego żony. Steaphan wielokrotnie powtarza jakim szczęściem ją mieć. Była mu pomostem, wsparciem w trudnych chwilach. I on świetnie zdaje sobie z tego sprawę.
Opisuje swój wypadek z irracjonalną nonszalancją. Mimochodem wspomina o cienkiej linii dzielącej go od śmierci. Przytacza relacje lekarzy, mówiących o marginalnej ale wykorzystanej szansy. Cały opis przeżytego wypadku napisany jest niesamowicie swobodnie, lekkim milczącym piórem. Krótkimi zdawkowymi zdaniami wspomina o swojej roli w procesie rekonwalescencji. Ponownie wynosi postawę jego żony. Jej wielka, kto wie czy nie ślepa wiara.
Udało mu się, po nieodgadnionym wysiłku fizycznym i przede wszystkim psychicznym znów piszę.
Dygresja
Zauważam pewną różnice, a także i podobieństwo w kontekście wypadku Steaphana.
Po odniesionym wypadku włożył wiele wysiłków w kontynuowanie pisania. Teraz swobodnie go opisuje, co więcej wyciąga wnioski. Ja po swoim wypadku nie miałem czego kontynuować, toteż pisanie rozpocząłem. Po pierwszych słowach, stawianych lękliwie i z bojaźnią. Moje ego rozpoczęło wędrówkę ku górze. Słowa nieustannie stają się pewniejsze, stawiam je już bez jakichkolwiek wątpliwości.
poniedziałek, 22 września 2008
Przypominacze
Ah, podobnie jak dziś nie czułem się już od dawna. Powróciły myśli i symbole z przed paru miesięcy. Wtedy także musiałem wmawiać sobie, że nie czuje nic... Zarówno forma psychiczna jak i fizyczna prezentuje się idealnie. Czasem myślę, że w tej dziedzinie jestem znakomitym aktorem. Grać tak przekonująco, do tego stopnia by nabrać samego siebie. Wprawdzie wiedziałem, że super nie jest - musiałem używać swojej ekspresji aby wyrazić coś przeciwnego? Mit - kłamstwo - bajka nieustannie powtarzana staję się prawdą. Nie potrzeba zrywać zasłon iluzji z elementu przynoszącego nam ukojenie.
Dlaczego tylko pamiętać o nietrwałości iluzji?
Świat stworzony na jej podstawach będzie równie trwały jak ten rzeczywisty.Dobrze, dobrze przypominał on raczej będzie domek z kart. Papierowe karty nie będą nigdy tak trwałe jak kamienne mury. Tutaj jednak nie chodzi o trwałość konstrukcji
urwanie myśli
sobota, 20 września 2008
Prevail the Wind
Poszukiwanie tematów godnych opisania jest długi i nużące - tylko sporadycznie kończy się sukcesem. Tylko nieliczne tematygodne są notatki. Pogoń za jednorożcem staję się zajęciem nader irytującym. - Wyzywanie dotknięcia gwiazd, w niekończących się poszukiwaniach wspaniałej idei staje się przedsięwzięciem niedostępnym i skrytym z zasady.
Czy powinienem pisać o samych poszukiwaniach myśli?
Uśmiechu psa, tańcu gołębi, pozornie chaotycznej zabawie gołębi. To nic nie oznacza, kolejne geby bez wyrazu.
Jak w takim razie powinienem postrzegać siebie - osobę, która nawet otoczona schronem ze stali i kamienia. Śmiało patrzy na świat na zewnątrz. Często żałuje spacerując drogami Krakowa, czy Zawiercia, że nie mam ze sobą zeszytu i długopisu. To pojawia się nagle i niespodziewanie.
Najgorsza jest nie, nieokreślona natura tego bytu. Nie - z tym można w sposób lepszy lub gorszy sobie poradzić. Osobiście przeszkadza mi najbardziej niestałość. Dlaczego w tym momencie nieustannie doskwiera mi jego brak? Wakacje? - bajka przekraczająca granice rozsądnego myślenia. Postrzegam ten wakacyjny czas jako dni wypełnione w całości lubianymi przez siebie zajęciami. Zbyt to zgeneralizowałem? Tak, lecz nawet te nielubiane przez nas zajęcia powinny być wybierane w pełni niezależnie i świadomie. I czyż nie powiemy w takim wypadku, iż są one przez nas lubiane?
Podsumowując pisanie dla samego pisania nie jest rozwiązaniem od narodzin złym. Stawiam zbyt duże kryteria w wyborze o czym powinienem pisać. A to jest silny argument hamujący moją działalność.
Pytanie czy ja nie czerpię perwersyjnej przyjemności z niekończących się poszukiwań..hmm Ciekawe, wcale tego nie wykluczam. Tylko właśnie znalazłem poważną przesłankębycie mniej wybrednym przynosi znacznie większe dla mnie korzyści. Pomijając już drobny element wagi wyboru, o niektórych sprawach nie warto pisać. Najzwyczajniej w świecie to się robi!
Prze ten cieknący nos nie mogę w pełni skupić się na pisaniu, nieustanne sięganie po chusteczkę wcale nie jest zabawne. hihi
Pomyślałem sobie przed chwilką, że ja właściwie rzadko kiedy piszę nie będąc zmuszonym ignorować pewne przeszkadzające mi elementy. Nauczyłem się już z tym żyć, ignorowałem je tak długo. Iż w rezultacie o nich zapomniałem.
niedziela, 14 września 2008
Pragnienie
Proszę dajcie mi siłę, niechaj ponownie na mnie spłynie i obleje mnie swoim majestatem. Mam już serdecznie dosyć uczucia nostalgii i apatii. Nostalgia może być i z reguły jest uczuciem twórczym. Nie w tym przypadku, nie kiedy łączy się z apatią. I nie muszę nic już robić, o niczm nie muszę myśleć. Fatalna bierność. Nie cierpię być do niej zmuszany, tolerowanie manifestacyjnie okazywanej "zajętości", zajęcia pracą leży także daleko w mojej krainie znanych i możliwych do zaakceptowania odczuć. Śmiesznie przed chwilką założyłem okulary i teraz nalezałoby poważnie zastanowić się w jakiej rzeczywistości żyję
Poszukiwać znanego w nieznanym, moja metoda na przeciwstawienie się uczuciu między wymiarowego zagubienia. Gra ta nie polega prawdopodobnie na odnalezieniu odpowiedzi. To oznaczało by kres jakże interesujących poszukiwań. Ja wolę wciąż łudzić się, iż dokładnie zbadam (zdiagnozuje, poznam) swoją osobę. W tym przypadku, bynajmniej nie chodzi o rezultat końcowy. Liczą się te liczne próby...
#####
Znów czuję się zawstydzony, jutro bedę niewątpliwie czuł się zażenowany. W jaki sposób? Jak? Kto, co dało mi do tego prawa wysyłać tak klujący oczy i duszę tekst?
Ja sam nie mogę tego czytać, inna sprawa - ja rzadko kiedy zadowolony jestem ze swoich słów. Nieliczne, sporadyczne przypadki potwierdzają regułę. I kiedy już poczuję, ten powiew, sugestie zwracającą mnie do pisania. W tym samym momencie zerkam na zegarek, moją nieszczęsną twarz przecinają zmarszczki blizny po właśnie skończony. I przegranym boju z własną psyche...
Lost, lost, lost...
piątek, 5 września 2008
Thinking
Głupi tytuł. przecież wszelkie myślenie nad tym tematem już jest zakończone. Nieistotne, że do właściwych wniosków doszedłem całkiem niedawno. Parę dni temu, a może nawet w dniu wczorajszym i dzisiejszym. Zmian w sposobie mojego myślenia są istotne, mogę wręcz nazwać te zmiany przełomem. Czekałem bardzo długo na taką zmianę w postrzeganiu wydarzeń. Po licznych ciemnych dołach załamań pschicznych i złości (rzadziej), będących bezpośrednim owocem mojej nadinterpretacji to uczucie spokoju spłyneło na mnie. Oblało mnie całą swa mocą - obecnie postrzegam niektóre aspekty naszego świata w bardzo odmienny sposób. Pozbawiony wszelakich wątpiwości krzyczę - krzykiem wypełnionym zrozumieniem i akceptacją - jestem wolny! Zrozumienie stało się głównym moim budulcem tarczy chroniącej mnie przed złą nadinterpretacją.
Nie spadł na mnie żaden grom, nie oślepiło jakiekolwiek jaskrawe światło. Słowa dialogu całkowicie wybrzmiały się w niczym nie zakłuconej ciszy - wiem, wiem, te bezgłośne trzy sekundy trwały tak długo. Dowiedziałem się jednej, jakże istotnej sprawy. Wpłynie to z pewnością znacząco na mój własny sposób postrzegania świata. Już dziś cieszę się ogromnie z tego powodu, a ...nie stało się nic. Słowa potrafią zbdować jak i zburzyć niewyobrażalną liczbę świątyń.
Wytrwale i wciąż nieskutecznie poszukiwałem czegoś co znajść nie sposób. Z pewnością miejsce moim poszukiwań z góry skazane było na niepowodzenie - miejsca moich poszukiwań z założenia błędne. Nie sposób znaleźć w drugiej osobie to czego nieystannie dopatrujemy się w sobie.
Nie było, wyrazu, gestu, miny której nie dodałbym swojej własnej dodatkowej i zbędnej interpretacji.
wszystko we mnie zawsze musiało być źle, musiało być Tym powodem...
Dlaczego nie pozwalałem sobie na pewną dozę swobód - zarówno w myśli jak i zachowaniu?
Moje myślenie prawdopodobnie charakteryzuje się jednostronnością. A ja powiedzmy sobie szczerzę, nie dostrzegam w tym postępowaniu rażących błędów. Zwyczajnie sobie jest i tyle.
Zbyt nisko oceniając swoją osobę nie doceniam automatycznie tej drugiej osoby. Nieustannie twierdzę, że ona jest dużo ode mnie lepsza. Tylko czy moja (czasami, chociaż rzadko - mój) rozmówczyni musi to udowadniać..?
Nieświadomie stawiam taką osobę w trudnej sytuacji. Jak często mam ochotę zamieniać się w terapeutę czy powtarzać bez wytchnienia wyczekiwaną mantrę? Nie łatwiej powiedzieć nie... Odcinając się raz na zawszę od wszelkich zobowiązań, nawet tych niewidzialnym. Złożonych nieświadomie.
Tarcza, której funkcją jest ma ochronna przechodzi diametralną zmianę. W wyniku niej, to ona niesie główne zagrożenie. Sytuacja silnie naznakowana grozą. Obrońca w którym pokładamy wszelkie nadzieje - zmienia się w naszego kata.
Poszukiwanie w kimś gwarancji mojej wartości jest z góry skazane na niepowodzenie. Zmusza ta osobę, do stawania w rogu. Niezupełnie wiadomo czy w takiej sytuacji - ma bronić siebie? Może powinna pomagać mi..?
Sytuacja zagrożenia przed zmuszeniem do takiego wyboru... przed głoszeniem ciągle tych samych haseł...
I szczerzę mówiąc, ja także nie czuję się w pełni dowartosciowany i pewny swojej osoby. Zadawane w ciszy pytanie - czy jesteś tego godzien... Nie chcę przenosić tego pytanie na inne osoby.
Świat w którym nie ma tych złych myśli i opinii jest taki kolorowy. Jest pokryty fantastycznymi barwami, o pięknie niemożliwym wręcz do opisania. Nie znajdziesz w nim światłocienia, choćbyś błądził po omacku. Wszstko w nim jest zarządzane wd praw logiki. Brzk niejednoznaczności, trudność to pojęcie nieznane żadnemu filozofowi.
Małutka, niemalże niezauważalna wada przekreśla istenienie tego dreamland.
W rzeczywistości nigdzie i nigdy nie znajdziesz się w nibyladzie. On zwyczajnie nie istnieje. na prużno szukać go na całej kuli ziemskiej. Niestrudzone wędrówki poprzez całe krainy i swiaty są bezcelowe. Bajkowa krajna nie istnieje - jest mitem tkwiącym tylko w naszych umysłach. Wspomnieniem ideału na budowe którego w pełni świadomie godzimy się poświęcać nasze życia. Życia jakie wiedziemy to nie wędrówka, przeżywając kolejne dni oddajemy pokłon naszemu mitowi. Z całych sił i z bardzo różnym skutkiem wkładmy każdy nasz wysiłek w zmianę szarego świata w wypełniony radością niby land. I tak na prawdę to nieistotne, jak bardzo rzeczywistość odbiegała będzie od naszej kolorowej wizji. Ważne jest jedynie to ile wysiłku włożymy w zamianę tego świata.
niedziela, 31 sierpnia 2008
3_Memento
AE: Pamiętać, wiedzieć... myśleć to dla Ciebie taki problem?
ja: Nie sądzę lecz prawdę mówiąc wybieram niemyślenie.
AE: Jako formę obrony. Ucieczki?
ja: Nie... ja zwyczajnie staram się nie myśleć. Wtedy problem znikna przynajmniej na chwilę.
AE: Staje się niewidzialny ale nie nieistniejący.
ja: Ludzie dostrzegając problemy reagują w bardzo różny sposób, niektórzy się poddają. Inni z nimi walczą. Ja przez bardzo długi czas tęskniłem za materialnym przeciwnikiem. W twarz którego mógł bym spojrzeć, stoczyć z nim walkę - wygrać z nim lub polec. Nie miałem i prawdopodobnie wciąż nie mam takiej możliwości.
AE: Skryty problem? Przez kogo?
ja: Oj, to bardzo proste i złożone zarazem. Podobnie jak w tej chwili toczę rozmowę z alter ego, w ten sam sposób ukrywałem problem swój wyimaginowany problem. To jest zabawne...
AE: Przepraszam co? Brzmi raczej z lekka paranoicznie.
ja: Moja osobowość pełna rozmytych kontrastów, będąca w stanie zdziałać tak wiele. I tak wiele zepsuć, nie-zrobić - to jest także wykroczenie, moim zzdaniem równoznaczne nawet z błędem.
AE: Przyznam się nie rozumiem jednego, świetnie znasz swoje błędy i zaniechania. Dlaczego nie zrobisz czegoś by im zapobiec?
ja: Ponieważ lubię uczucia towarzyszące chandrą?
Ponieważ stabilizacja uczuciowa i psychiczna posiada dla mnie inny wymiar?
Ponieważ jestem leniwy, opieszały?
Ponieważ nie wiem jak?
Ponieważ... nie chce?
AE: Nie chcesz? Mam rozumieć, iż żyjesz tylko z przyzwyczajenia?
ja: Zbyt duża nadinterpretacja. Wyłożyłem parę powodów.
AE: Moim zdaniem ten punkt był najważniejszy. Zawiera kluczowe słowo chce
ja: Osobiście bardziej skłaniał bym się ku temu wcześniejszemu - nie wiem jak
AE: A czy jesteś aktywny w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie?
ja: Liczę na to, że moja irytacja w wyniku jej nieobecności zakończy się i... w momencie gdy odpowiedź nieśmiało się ujawni
AE: Śmieszne, dorosły człowiek wierzy w takie rzeczy
ja: Niby w co?
AE: Wyskoczy zza krzaka i olśni cię swoją i doskonałością i prostą.
ja: Ja już nic nie rozumiem, problemem moim była akceptacja rzeczy prostych. Walczę z tym, z różnym skutkiem. Ton moich wypowiedzi uległ zmianie. A teraz dowiaduję się, iż ta zmiana wcale nie jest taka korzystna?
AE: Przeciwnie jest nawet bardzo korzystna. Cały twój(mój:P) problem polega na tym by potrafić te rzeczy rozróżniać.
ja: Rzeczy zwyczajne, zwykłe kuriozalne sprawy i te bynajmniej do nich się nie zaliczające.
AE: Tak
ja: Ee tam, jaka jest potrzeba takiej zabawy. Czyżby konsekwencje pomyłki były takie straszne?
AE: Bardzo opłakane w skutkach, przecież dotykają tylko Ciebie... Wszelkie nagrody jak i pomyłki przypdną tylko tobie.
ja: ... Ty chyba nigdy nawet nie przypuszczałeś. I teraz nie dopuszczasz takiej możliwości, iż komuś zwyczajnie może być z tym dobrze.
AE: Z czym... Bałaganem, szalejącym sztormem skrajnych emocji i doznań? Nie wierzę
ja: Prawdę mówiąc, ja także nie. Nie potrafię podać innego powodu braku chęci do zmian.
AE: Reakcja otoczenia?
ja: Silny bodziec, popychający mnie zawsze do zmian. Posiada jednak jedną dość istotną wadę.
AE: Co złego może być w otoczeniu. Omo w przeważającej większości kształtuje ludzkie postawy i stanowiska.
ja: Trywialna właściwość otoczenia. Dostarczane przez nie emocje, każde ukierunkowujące działanie jest tylko chwilowe.
AE; To prawda, przecież pamiętasz reakcję tego tłumu . Chcesz aby się powtarzała?
ja: Mam wrażenie, że moje chcenie (raczej niechcenie!) jest sprawą drugorzędną
AE: Jasne... Tak trudno przyznać, że to tylko i wyłącznie zależy ode mnie. Boląca i krzycząca zależność.
ja: Czasem łatwiej nie znać swoich możliwości
AE: Nawet w przypadku ich bardzo szerokiego spektrum działania?
ja: Przede wszystkim wtedy.
AE: Obawiasz się, że któregoś dnia spojrzysz w lustro i będziesz musiał zamknąć oczy?
Włączyła mi się piosenka SOnata Arctica - Silence - The Power Of The One fragment tekstu z niej pochodzącego:
"I can blame for the blue blood that runs in my veins.
But I seem to forget that we are all the same"
Umieszczę jeszcze tutaj jej przesłanie, zawarte w trzech wersach.
"I need to believe.
There's more than the eye can see
All colors of rainbow. "
AE: Akceptacja siebie to takie trudne zadanie?
ja: Na to wygląda, jeśli wciąż nad tym pracuje. Nie może to być łatwe
AE: Przeciwnie to jest łatwe, w tobie tkwi przyczyna niepowodzeń tego przedsięwzięcia. Nie w jego skali trudności
ja: Ponownie powracamy do kwestii samoakceptacji
AE: tja
ja: Pod tym względem i tak jest Zdecydowanie lepiej niż było parę miesięcy wcześniej
AE: Zmiany są zatem możliwe
ja: Oczywiście, pomijam tutaj ich trudność
AE: Aż takie wyzwanie?
ja: Może nie trudne, nie dla zwykłego człowieka. Dla mojej osoby Bardzo. W ostatnim czasie to drgnęło, co następnie się wydarzy - nie wiem.
piątek, 29 sierpnia 2008
tytuły
Zacznę może od krótkiego wyjaśniającego wpisu. Ostatnimi czasy wprowadzam w życie moją wariacką ideę. Pisanie - odpowiadanie na pytania zadane przez nikogo innego jak siebie. Przyznam pomysł bardzo ciekawy, jego realizacja niewątpliwie przyniesie mi wiele korzyści, jeszcze nie poznanych plusów. I oczywiście niesie ze sobą pewną dozę samorealizacji. Przerażająco może to zabrzmieć, zachwyt nad obrazem swojego szaleństwa. Jeśli mam wyznać, powtórzę się - to nic. w niektórych dziedzinach, na wybranych polach swojego życia wolę pozostawać egoistą. Słowo to brzmi dziwnie, jest takie do mnie nie podobne. Tak inne, cóż...
Łatwiej odszukać samego siebie, prowadząc rozmowę z samym sobą. Schizofrenia? Nie sądzę.
Swobodna zabawa myślą, własną psychiką jest ... ciekawa. Lecz niezwykle ryzykowna. Nie przekraczać cienkiej niewidzialnej linii... Za tą linią swoją twarz skrywają śmiejące się twarze.
Pokoje bez klamek oraz inne niezwykle ciekawe rzeczy.
Muszę tytułować koljene wpisy, już nie numerkami. W nieco odmienny sposób. W prawdzie to będzie bardzo lużno związane z tematem ale zawsze...
wtorek, 26 sierpnia 2008
numer 2
AE: Byłeś dzisiaj w tym śmiesznym miasteczku leżącym nieopodal. Czego tam szukałeś?
ja: Zawiercie z wielu powodów może nie odpowiadać mi w pełni. Jednakże kategorycznie nie zgadzam się z tym, że jest śmieszne. Posiada swój specyficzny klimat, nie pasującym mi w pełni ale to tylko szczegół.
AE: Zaraz, zaraz oklejny raz może się wydawać, iż stawiam zarzuty miastu. Bez jakichkolwiek powodów, nie będąc w pełni związany z tym miastem...Nie
Nic nie zarzucałem Mielcowi, tym bardziej nic nie zarzucam z-ciu.
Dygresja, trzeba skończyć z tym naumyślnym wymyślaniem innych miast
ja: Dziś byłem odwiedziłem z-cie tylko w jednym celu, musiałem w jakiś sposób podać Pani Magdzie esej. Prawdę mówiąc nie wiem dlaczego chciałem by go przeczytała. Potrzeba akceptacji?
Głupiutkie chwalenie się swoimi dziełami? Ja jestem świadomy wartości kreślonych słów. To w żadnym wypadku nie jest tak, że stawiam wyraźny mur. Odcinam się...
AE: Nie rozumiem, piszesz o nie uciekaniu. Ale przed czym?
ja: Pewnie to zabrzmi naiwnie, ja nie chcę uciekać przed słowami. Zarówno pozytywnymi jak i krytycznymi.
AE: Zakładasz z wyprzedzeniem, że krytyka jest nieunikniona?
ja: Prawdę mówiąc tak.
AE: Nie idziesz za daleko i nadinterpretowujesz? Nie każda przez ciebie wykonana rzecz, napisana praca może cieszyć. Nie każda także wywołuje fale krytycyzmu
ja: Mogę tylko gdybać, że jest to podświadoma obrona przed zranieniem. Przy założeniu, że cały świat jest w stanie mnie skrzywdzić. Kiedy tego nie zrobi, odczuwam jedynie słabe uczucie zaskoczenia.To lepsze niż spadające nagle uczucie rozczarowania
AE: Nie zawieść się jest dla ciebie tak ważnym?
ja: Teraz myślę, że nie tak bardzo. Nie polegam i nie pprzykładam wagi już w takim stopniu do opinii tłumu.
AE: Rozbudowana asertywność
ja: Na pewno ta umijejętność jest w dużo lepszym stanie. Twierdzę, że to nie wyłącznie asertywność miała i ma wpływ na ocenę mojej twórczości
AE: Twierdisz, że od początku byłeś tak niezależny myślowo. Tak silny
ja: Nie żartujmy, ja silny? Obiektywnie rzecząc tak. Poważnie wątpię czy przez cały czas. Gdyby tak było, uniknął bym skutecznie tych nipokojących licznych chandr.
AE: Ok, to twoja cecha nabyta. W jaki sposób ją pozyskałeś?
ja: Taka jedna mała dziewczyna niustannie i głośno powtarzała mi, że moje pisanie nie jest takie złe
AE: Nie jest takie złe?
ja: ...ona oczywiście ujęła to inaczej. W jej wypowiedziach co jakiś czas przewijała się zachęta, bądź wręcz nakaz zrobienia czegoś z tym
AE: i... zrobiłeś?
ja: Nie ależ skąd. W planach mam tylko publikacje pewnego eseju.
AE: To nie jest sprawa łatwa, nigdy nie była. Nie jest też teraz - opublikowac coś jest marzeniem wielu. Udaje się tylko nielicznym.
ja: Zdaje sobię z tego sprawę, mi się jednak uda!
AE: Zadziwijająca pewność siebie
ja: Zapewniam nie jest to jedynie ślepa wiara, będę myślał nie o publikacji. A o eseiku już opublikowanym.
AE: Olbrzymia śmiałość, co w przypadku gdyby ci się jednak nie udało?
ja: Takiej możliwości nawet nie ma.
AE: Nie bądź hipokrytą, nie każdemu się udaje. Osobom znanym i cenionym artystom również nie. Liczenie na szczęście nowiciusza to zbytnie nadużycie...
ja: Na nic nie liczę. Jeśli moja praca jest warta opublikowania to niechybnie opublikowana będzie.
AE: A jak sądzisz w jakim celu ludziom znajomości itp
ja: Nie interesuje mnie to, wyznam często (zawsze) irytują mnie komentarze rodziny. Dał, załatwił dziwne postrzeganie wydarzeń. Polegający na kontaktach ludzie to mniejszość, nie większość. Obecnie odchodzi się od takiego załatwiania spraw. Pieniądze znaczą bardzo wiele, nie może nikt temu zaprzeczyć. Ich wartość nie stanowi jednak waluty o równej wartości dla każdego.
AE: Proszę cię, dziś bierzę niemal każdy. Osób które nie przyjmują łapówek, czy podazrków wdzięczności jak sami wolą je nazywać zwyczajnie nie ma. Nie biorę, dziękuje itp oznacza tylko za mało.
ja: Przeciwny jestem takiemu myśleniu. Ludzie wręczają łapówki, myśląc, iż to jedyny sposób. Inaczej nie można. Sami stawiają swojego adresata w trudnym położeniu.
AE: Całą winę ponosi osoba wręczająca łapówkę?
ja: Nie. Przecież ten dowód wdzięczności ktoś musi przyjąć. To nie jest takie proste, nie i koniec. Przyjmując łapówki napędzane jest całe koło tego procesu.
AE: Remedium > przestać dawać i nie przyjmować..? Jednocześnie... Utopijna teza
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
część pierwsza,
Zacznijmy wywiad z dziabłem, człowiekiem posiadającym tak wiele twarzy. Że żadnej właściwie nie ujawniającej. Kim jest? Osobą za która się uważa czy taką, która maluję się w oczach innych..?
Problem w tym, że nie potrafię jednoznacznie, mocno i grubą linją opisać swojej osoby. Oddzielić ją od tłumu. Chociaż z tym być może jest najmniejszy problem. Ja zwyczajnie nie muszę tego robić. Zbyt od niego (tłumu) jestem inny. Nie chodzi o to, że zapomniałem czym w istocie jest zbiorowisko, grupa, społeczeństwo. Nie dawniej jak wczoraj pisałem, amalgamat różnorodności, cech wzajemnie się przyciągających i odpychających - społeczeństwo czuje się w pewien sposób odmienny. Oni, Ci wszyscy ludzi, uwielbiam rozkoszować się spędzanymi z nimi chwilami. Dystans jest jednak zachowany, swoisty zimny racjonalizm uczuć (czasem i myśli). Podkreślam - nie cenzura! Nazwał bym to raczej subiektywizmem. Ah
nemer I
AE (Alter Ego):
Często narzekasz, nieustannie mówisz, iż tyle rzeczy Ci przeszkadza. Nie potrafisz skupić się na jednym celu. Kluczysz, omijasz poszczególne zadania warte wykonania. Nie rozumiem, sam twierdziłeś o ich istotnej wadze. Czyżby teraz uległy one spłyceniu?
ja:
Wciąż o tym mówie, moje wypowiedzi przybierają raczej formę narzekań. Niezadresowane do nikogo, charakter czysto bezosobowy....
AE:
Niechaj zgadnę, w swojej wędrówce, litani oskarzeń. Pogubiłeś się całkowicie. Patrzysz na wszystko z tak trudnego w realizacji dystansu. I nie masz najmniejszego pojęcia, kto (lub co) jest winny?
ja:
nie dokończyłem. Nie szkodzi, moim zamiarem było powiedzenie dokładnie tego samego.
Nic nie wiem...
Kogo winić? Szukać winowajców, a może wina jest we mnie?
AE:
Przepraszam to byłoby za proste. Wina zapewne rozkłada się na wiele osób. Czyżbyś był pewien kto/co jest najbardziej winny?
ja:
głupie pytani. Nie mogę być pewny, niczego nie mogę być już pewny. Światłocień pookrywa cały mój świat. Próżno szukać w nim czerni czy bieli - jest tylko ta szarość.
AE:
szary to także kolor
ja:
podobnie jak zaliczenie stagnacji do grupy uczuć
AE:
Chyba żartujesz, łączysz białe i czarne?
ja:
...stagnacja symbolizuje nam brak uczuć, lub bardzo długie utrzymywanie się jednego z nich. Tak długie, że doprowadzające do wyblaknięcia tego przeżycia.
AE:
wyblaknięcie nie jest równoznaczne ze zniknięciem
ja:
polemika o definicję niczego. Użyję porównania, co oznacza pojęcie tlic się?
AE:
Wprawdzie wyczuwam w tym pytaniu drugie dno, odpowiem jednak. Tlić się oznacza słabo się palić
ja:
Moim zdaniem tlić się wprawdzie oznacza wciąż się palić, jednakże coraz słabszym ogniem. Nie będącym w stanie dać nam tyle ciepła i światła
AE:
Ciekawe twierdzisz tutaj wyraźnie, iż to kwestia nastawienia. Spojrzenia na świat. Szklanka do połowy pełna; szklanka od połowy pusta
Dygresja, taka walka dwóch skrajnie odmiennych natur w jednej osobie (we mnie) wiele by tłumaczyła
ja:
Zbyt banalne wytłumaczenie, nie zwykłem szybko przyjmować takich kuriozalnych wytłumaczeń.
Nie znaczy to bynajmniej nic, pełna autentyczność może być wciąż zachowana.
AE:
Stopniowa nauka akceptacji łatwych dróg, rozwiązań i wyjaśnień?
ja:
jeśli nawet, to początek drogi zmierzający ku realizacji tego celu.
AE:
Troszkę późno ale lepiej teraz niż...
ja:
Szczerzę mówiąc, próbuje już tak postępować od powiedzmy szcześciu miesięcy. Niestety widać do tej pory, nie przyniosło to rezultatów
AE:
To nie może być argument przemawiający za zapomnieniem o tym
ja:
Nigdy nie myślałem o rezygnacji. Tak było przynajmniej w myślach, w czynach było różnie
AE:
another try?
ja:
or I'd better say, Keep trying
AE:
może kiedyś się uda? Należy mieć nadzieję
ja:
tak...blind faith
AE:
Zadam pytanie odbiegające od tematu. Ja zadaje każde pytanie, mogę więc sobie na to pozwolić.
Nie czujesz się dziwnie rozmawiając sam ze sobą? Odpowiadając na wcześniej zadane przez siebie pytania?
ja:
A powinienem?
W żadnym razie nie przeszkadza mi moje lekkie odchylenie. Ja zdążyłem już przywknąć, to inni powinni mieć problem z akceptacją. Nie ja
AE:
W twojej wypowiedzi wyłania się jakby duma. Szczycisz się swoją odmiennością?
ja:
Szczycić? Miewać z tego powodu chandry?
Lepszym wyjściem jest akceptacja. Pragnienie zmiany tych cech charakteru, na które wciąż mam wpływ. Chandr, innych mniejszych lub większych dołów przeżyłem bez liku. Nie mogę z czystym sumieniem krzyknąć, iż wyzbyłem się ich całkowicie. Teraz zdarzają się zdecydowanie rzadziej...
AE:
Teraz masz wakacje, nic się nie dzieję
ja:
To prawda, mam jednak podejrzane nieodparte wrażenie spokoju.
AE:
Spokoju? Teraz? Wróżysz sobie; postawiłeś tarota...itp ?
ja:
Nie musiałem, inna sprawa - nie umiem. Ja... wiem
(nie mam siły ani kończyć p1 ani edytować)
sobota, 23 sierpnia 2008
świt pomysłu...
Esej jest już prawie na ukończeniu, z drugiej strony. Jest już ukończony, przerażająco długi chwile zwlekam z dopiską paru zdań do niego. Ponowną redakcją...hm. Nie powinienem tego czynić, to już dawno powinno być napisane. Eh, przelewanie winy na otoczenie. Żywe bądź to martwe nie może stanowić odpowiedzi i wytłumaczenia. Nieważne, że jestem zirytowany i przygnębiony tą niemożliwością wykonywania czegoś co sprawiało mi przyjemność. Teraz zauważam niestety, że znacznie łatwiej wybić mnie. Ogonić od wykonywania danej czynności. Ciekawe, zapewne znów stawiając tak brzmiący zarzut rodzicom usłyszę "my? A kto Ci przeszkadza?" wypowiadane głosem pełnym zdziwienia.
Ah nieważne, jeszcze tylko dwa miesiące pobytu w domku. I będę znów czuł swobodę myśli.
Dziś w mojej głowie zagościł ciekawy pomysł. Niebanalny, oryginalny, świetny, a zarazem bardzo trudny do wykonania. hihi ktoś mi swojego czasu powiedział Ty przecież nie lubisz podejmować łatwych wyzwań! Tak to prawda, nie zwykłem ich nawet podejmować. Nazbyt wydają mi się podejrzane. Nie mogę sobie nawet uświadomić, iż na świecie istnieją rzeczy banalne. Wszystko co ma jakąś wartość musi przecież być zarazem diabelnie trudne. Z drugiej strony, dlaczego nie zmanipulować troszkę faktów. Nie ujrzeć ponownie zadania w kompletnie innym już świetle. Dla mnie, osobyy na wskroś przepełnionej dziwacznością i burzą skrajnych emocji nie powinien to być problem. (it's all in me)
Angielski, zdarza mi się wplatać do polskiego zdania, konstrukcji myślowej obcojęzyczne wyrazy. Na razie jest to tylko angielski, żywię nadzieję, iż to tylko preludium. Wstęp używania makaronizmów. Dlaczego tak czynie? Angielski znam przecież słabo, moim zdaniem władam nim w bardzo odległy od biegłości. Czy nawet swobody mówienia sposób. Nie wiem, tzn wiem ale nie będę teraz o tym pisał. (Raj Utracony)
Podejmę zadanie, rodzaj nie-wyzwania przeprowadzania, skrzętnego spisywania wywiadu z moim ego. Podejrzewam, że w rzeczywistości istnieje jeszcze alter-ego mniej lub bardziej skrywane. Często miewam wrażenie, że powinienem postąpić inaczej lub na pewno zrobił bym inaczej tylko...
Nawet jeśli to jest wydumany problem mojej psychiki, warto spróbować przeprowadzić z nim konfrontacje. Wywiad z urojeniem? Wywiad ze zjawą?
mmm brzmi fascynująco. Temat pasuje nawet na następny esej;)
Tak, lecz sądzę, że to będzie znakomita forma terapii. (tzw auto-terapii)
Czemu nie spróbować? Nie uwzględniając powyższego argumentu (rodzice) pomysł na pewno interesujący. Tylko jak stworzyć sobie warunki do swobodnego pisania? Ehh
piątek, 25 lipca 2008
Wyjaśnienie przed samym sobą
Winien jestem złożyć pewne wyjaśnienie, przedstawić fakt w sposób dający się ogarnąć moją świadomością. Wytłumaczenie nie dla siebie!
KOńcowe dni lipca dobiegają końca, sierpień zbliża się szybko i niubłagalnie. Już drugi miesiąc, trzecia część wakacji. Akademickie wakacje trwają trzy miesiące, z tym, należy to powiedzieć. Ten trzeci miesiąc - wrzesień jest już jak gdyby rokiem akademickim. Przynajmnniej dla mojej osoby. Być nie musi, szkoda byłoby zawalić jednak studia poprzez taki głupi powód jak zignorowanie poprawki. Sama poprawka śmiechu warte, lub też płaczu. Wystarczyło jedynie 7 czy 8 z na ksero książki:P. Uczyłem się co prawda z notatek, które ktoś zamieścił w internecie. Na uczelnianej skrzynce pocztowej - idea skrzynki do której dostęp ma cały rok jest świetnym pomysłem. Daje to ogromną możliwość wymiany przeróżnymi materiałami. Których często poszukiwania trwają bardzo długo i nie zawsze kończą się pozytywnym rezultatem. Powód możliwego, nagłego załamania. Parę godzin poświęconych na wyszukiwanie informacji których nie ma nigdzie. Bezowocne poszukiwania są przygnębiające. A jaka to przyjemność kiedy przypadkiem znajdziemy, natkniemy się lub wpadniemy na niezwykle przydatny materiał...mmm
Dobrze ja tutaj nie w celu takiego pisania, chciałem jedynie coś zaznaczyć. Powiadomić, ogłosić wszem i wobec - oczywiście, że w celu uświadomienia mojej samej osoby:P. Piszę teraz tą pracę o roli jaką niesie ze sobą wiara. Podam tytuł, nosi on w sobie taki patos, iż nie omieszkam tego zrobić. "Dlaczego wierzymy? W pełni świadoma wybieramy wiarę w Boga, czy nie chcemy się wyłamywać z tłumu?"
W celu rzetelnego napisania tego eseju czytam, z mniejszym bądź większym powodzeniem książki o tej tematyce.
Moim życzeniem nie jest drastyczne zaniedbanie innych obowiązków. Jednakże nie ukrywając ta praca pochłania i wypełnia każdą moją myśl. Nawet wydawało by się to kompletnie złudne. Nietrafne, wymyślone przekonanie. Nie sposób jednak zaprzeczyć temu urojeniu. W ostatnim czasie pojawiła się w mojej głowie pewna myśl, kiedy skończę tą pracę. Spróbuje ją opublikować! A co, od czegoś trzeba zacząć. Mam znajomości z bliską koleżanką edytorki pracującej w Krakowskim Znaku. Profesor na uczelnie już na pierwszych swoich zajęciach uprzedziła nas o możliwości swojej pomocy w publikacji prac...;)
ide, ide
środa, 23 lipca 2008
Pisać czy nie pisać?
Stawiam sobie tak brzmiące pytanie. Odnosiło się ono do aktualnych wydarzeń, przynajmniej na początku. Pytanie to nie zaczyna się i kończy jednak na dziś. To teza definiująca jutro. Następny dzień bardzo od dzisiejszego odległy. Nie tak bardzo aby zupełnie o nim nie pamiętać... Nie tak dawno, jeszcze parę miesięcy temu. Narzekałem na biegnący czas, irytowała mnie Bardzo jego powolność. Snucie się...grr
Teraz to wygląda nieco inaczej, być może wpływ na to miała zmiana planu dnia. Nie przesypiam już jego znacznej części. Wstawanie o godzinie 8 stało się moim nawykiem. Oczywiście zdaje sobie sprawę jak bardzo ta pora była śmieszną jeszcze parę miesięcy temu. Dziś jest inaczej... Zapewne ta zmiana przyniosła i jeszcze przyniesie mi wiele korzyści. A nocne życie? Takiego bynajmniej nie prowadzę. W mojej malutkiej, oddalonej od świata ludzkiegfo wiosce byłoby to trudne. Inną kwestie stanowią rodzice... NIe czuje teraz potrzeby przekonywania ich... O rezultatach takiego nakłaniania wiedzieć nie mogę. Równie dobrze mogłyby one być pozytywne, korzystne dla mnie. Jak i przedstawiające się w fatalnych skutkach dla mojej osoby.
Wspomnę jeszcze, pewna rzecz zbiła mnie mocno z tonu. Mam szczęście korzystać z wakacji. tych trzy miesięcznych wolnych dni. Ja jestem ich panem, to ja rozplanuje swój wolny czas. Zwłaszcza, że samo pojęcie wakacji przez różnych ludzi jest rozumiane w niezwykle różnorodny sposób. Pewnie wydawało się to dziwne kiedy na ich początku stwierdziłem, że muszę troszkę pocczytać... Nie zapominajmy także o wolontariacie w bibliotece. To, że okazało sięto porażką jest nieważne. W swojej głupocie zakładałem, że może się tam do czegoś przydam. Nie chodziło nawet o papierek, jeśli nie wystawili by takowego zupełnie nic by się nie stało. Cały wolontariat liczył zaledwie parę dni. Wciąż później chodziłem do tej biblioteki, tylko już w innym celu. Błednie zakładałęm, iż moja pomoc będzie często wykorzystywana. Na początku istotnie tak było. Szybko jednak przekonałem się o mojej tam niepotrzebności. Przychodziłem potem do biblioteki, na pytania co mogę zrobić?
Pani wzruszała rękami... RacjaCztery osoby zatruudnione w miejskiej bibliotece dysponowały, aż zanadto wolnym czasem. Do czego ja im tam byłem potrzebny?
NIeważne poznałem troszkę metody wyszukiwania interesujących mnie książek, a także. Miałem okazje poznać księgozbiór. Zdziwiły mni bardzo pobycje zawarte w księgozbiorze podręcznym. Teraz rozumiem dlaczego do półek z nim nie wpuszcza się normalnych czytelników...
wtorek, 22 lipca 2008
Ostatnimi już bardzo długimi czasy rzadko tu zaglądam. Na nic zdają się kolejne obietnice złożone samemu sobie, że napiszę notkę lub parę. Ochota pisania, ta przerażająca zionąca i krzycząca potrzeba jakby niknie... Ginie w natłoku innych spraw.
Nie ma potrzeby zastanawiać się nad oryginalnością tego zjawiska, świetnie dostrzegam jak bardzo jest to nietypowe.
Opisać kolejne zdarzenie, emocje dnia minionego?
...
Obecnie w swoim życiu przechodzę taki etap, że nie jest moim zamiarem rozgłaszanie wiadomości o wszystkim. Każdej jednej rzeczy, która wydarzyła się bądź nie w moim życiu.
Z tego można wyciągnąć szybko konkretne wnioski. Ja zwyczajnie, tak prosto i nagle sam wybieram rezygnacje z jakiegoś dobra. Odrzucam je bezpowrotnie.
Tutaj muszę coś dodać, należy to zrobić dla spokoju mojego sumienia. Zapobiegając za wczasu koszmarom, które i tak nie nadchodzą. Wiele już razy przeżywałem podobne uczucia. Wewnętrzne przygnębienie, wszechogarniająca i niekończąca się chandra. Z czasem wspomniane chandry znacznie zmniejszyły swoje oddziaływanie.
Chandry słabsze czy ja jestem silniejszy?
Nie zwykłem o sobie myśleć w tak pozytywny sposób. Zbyt to dla mnie trudne, najbezpieczniej uznając wynik tej potyczki za remis. Chandry słabsze i ja silniejszy.
Prawda jest i tak poza moim zasięgiem, nie czynię nic by uczynić ją bliższą...
Znane Piekło, Nieznane Niebo
Patrzę na ten wpis, załamuje ręce. Tak niewiele napisałem, o tylu sprawach nie napisałem w ogóle. Inne zbyłem krótkimi, zdawkowymi zdaniami. Nie tak powinien wyglądać po tak długim czasie...
Kurwa idę czytać (nie próbować! Czytać!)
poniedziałek, 23 czerwca 2008
Zwyczajnie muszę, nie ja chcę!...
Nie chcę zmuszać się do pisania. Wcale nie muszę tego robić.
Jedyny obowiązek to znaleźć w sobie troszkę czasu i ochoty. Nie chcę na prawdę nadużywać słowa artyzm. Pisać wydaje się o rzeczach bardzo odległych. Trudno jednak w dowolny sposób zaprzeczyć, że postępuje ściśle w ramach zasad jakie tworzy to pojęcie. Pisać, pisać, pisać oczywiście. Podobnie jak oni znajduję w słowach ucieczkę,drogę do innego lepszego świata. Nie zważam już na te wszystkie, problemy codziennego, normalnego życia. Unoszę się i płynę, razem z wcześniej wymyślonymi słowami.
Mimo najszczerszych chęci, nie sposób zmusić się także do rozpoczęcia procesu tworzenia. Czysta karta niosąca z sobą tak wielką treść przekazu. Zachęcić może do pisania, lecz wcale nie musi. Układane pod presją czasu bądź wyników słowa zawierają w sobie tą złość i zależność. Uczucia odmienności wypełniają każde słowa, każdy znak.
Nie ma żadnych powodów z nimi walczyć. Należy nieustannie i zawsze pamiętać, iż to my. Właśnie my jesteśmy twórcami tych słów. Ta prosta czynność wcale nie jest taką kuriozalną jaką się zdaję.
Określiłbym słowa jako piękne obrazy ulotnej chwili. Długo istnieć nie mogą, eteryczne i słabe. Nie ma pieknych słów, artysta, osoba (ja nie zasługuje na to określenie siebie mianem artysty. Gdzie moje publikacje?) je tworząca nie ma na myśli bynajmniej słół. On piszę o obrazach, wydarzeniach, przeżyciach. Swoje utwory musi ubrać w słowa, aby nadać im jakąkolwiek ekspresje.
Moim problemem, który zauważyła i nazwała poprawnie Pani Magda. Nie są bynajmniej słowa.
Pod pewnym względem są, jednak nie ich układanie, wymyślanie czy dobieranie. Zdarza się dość często, że te magiczne słowa. Zdecydowanie są za płytkie, ich znaczenie nie jest w żadnej mierzę wystarczające. Moim zamiarem jest przekazanie tak dużej ilości myśli, informacji, iż w rezultacie mam problem z przekazaniem informacji o czymkolwiek.
Nie wiem czy aby na pewno powinienem doszukiwać się w tym problemu. Dlaczego nie poszukiwać wśród banalnych tego przyczyn? Ja zwyczajnie lubię stawiać swojemu czytelnikowi pytania, których odpowiedź dla mnie samego jest także wyłącznie zarysem. Z reguły nie ma problemu, jednakże osoby logiczne, racjonalnie myślące nie mogą się w tym odnaleźć. Dla nich moje słowa są niczym więcej niż tylko nieskładnym bełkotem. I ponownie mogę odczuwać niezrozumienie. Nie szkodzi.
Upływające miesiące, tygodnie, dni brutalnie zmusiły mnie to tolerancji takich uczuć. Nie napiszę przyczajenia, tutaj o żadnej rutynie nie może być mowy. Trudne uczucia do przezycia tyle...
Ostatnio czytam ksiązkę. Prawdę mówiąc, parę godzin temu ją właśnie skończyłem. Kupiłem w pobliskiej uczelni galerii. Ta galeria jest także oryginalnym i niezwykle ciekawym pomysłem. Wiadomo Kraków...Służy ona wystawianiu prac przez osoby niepełnosprawne. Czasem niektóre można nawet kupić. Wszystko zależy od twórców danego dzieła. Zgodzi się na ich sprzedaż, bądź nie. Dwa tygodnie temu zobaczyłem w niej niezwykły obraz. Nie będę oceniał go w kategoriach piękna, wszystkie tam dostępne dzieła. W mniejszym lub większym stopniu zasługują na określenie piękne.
W tym obrazie urzekło mnie coś innego, prawdziwość, realizm, cierpienie, autentyczność przekazu...
Nie opiszę tego obrazu, nie mam zdjęcia. A wszelki mój opis byłby chybiony. Pani opisała go w ten sposób, jest autorstwa pewnej kobiety, artystki z Łodzi. W wyniku choroby traciła ona wzrok...
Jest potrzeba pisania czegokolwiek więcej? Przez ten obraz jej cierpienie przybierało materialny wręcz wyraz. Nie tylko mówiło, ono wręcz krzyczało!
Na moje pytanie, czy można kupić ten obraz. Oczywiście, że w tym czasie nie miałem pieniędzy jednak ten krzyk...Pani z galerii odpowiedziała, on nie jest na sprzedaż. Wygrał konkurs itp. Powiedziała, że jednak zadzwoni do jego autorki i zapyta...
Niestety uznałem sprawę za z góry przegraną. Odwiedziłem tą galerię za jakiś tydzień. A może dwa.
Wtedy już obrazu oczywiście nie było, Pani ze sklepu nie wiedziała początkowo o jaki obraz w ogóle pytam. Później przypomniała sobie wspomniane płótno. Gdyby jednak nie przypomniała sobie to nie szkodzi, galeria dokumentuje prezentowane zbiory. Wszystko można sprawdzić. Przerzucić tylko kilka stron... Wspomniany obraz był jednak zdecydowanie za dużych rozmiarów. Patrząc teraz na ścianę w akademiku, zasłonił by jej trzecią część. To bynajmniej nie jest wada kiedy mieszkasz sam. W jaki sposób jednak wytłumaczyć współlokatorowi zasadność trzymania obrazu? A od następnego roku będę musiał liczyć się z jego opinią. Nie chciałem ponownie mieszkać sam. Zabrzmiało głupio i śmiesznie. Mieszkanie samemu ma istotnie wiele korzyści, ma także wiele minusów. A tych z kolei nie można łatwo przeskoczyć... A tak wiele osób zachwalało mieszkanie samemu.
Dobrze, jednak nie dla mnie!
Ostatnio napisałem parę prac. Podążając za radą Dagmary, będę je nazywał raczej esejami.
To słowo posiada zupełnie inny wydzwięk niż opowiadanie. Opowiadanie jest głupie, niedojrzałe i proste. Zarówno pod względem stylu jak i treści. Ja oczywiście cały czas świadom jestem, że moje pracę mają wiele może nie błędów. Za mało wyczerpywałem dany temat. Takie wrażenie mam zwłaszcza odnosnie pracy "Dlaczego wierzymy? W pełni świadoma wybieramy wiarę w Boga, czy nie chcemy się wyłamywać z tłumu?". Praca, wróc. Esej na temat samospełniającej się przepowiedni i bezrobocia ma troszkę inny charakter. O samo...jest skończony. Natomiast o bezrobociu..hm...Sam nie wiem, mowiłem, iż nie. I może tak jest w istocie. To miała być początkowo recenzja książki "Pamiętniki bezrobotnych" autrstwa mojego wykładowcy...:P Z góry uprzedzam, o książkę tą sam go zapytałem i poprosiłem. Nie perswadował, agresywnie nie zachęcał nas do zakupienia swoich dzieł. Bardzo dobra książka, opowiada autentyczne historie. Spisywane ręką bezrobociem osób dotkniętych.
Jeśli rozpocząłem już o dobrych książkach, to będę kontynuował. Niedano kupilem we wspomnianej galerii książkę. Zaintrygoował mnie jej tytuł, "dlaczego tworzę". ja przecież stawiam sobie podobne pytania "dlaczego tworzyć..?" Książka opowiada o twórcach, będących osobami niepełnosprawnymi. Bardzo zróżnicowany jest poziom ich niepełnosprawności. Podkreślone niemal w każdej historii jest jedno. Ogrom walki, podjętego wyzwania przez tą osobę aby tworzyć.
Na pierwszych stronach książki, możemy przeczytać wyjaśnienie. Dlaczego?
Opisana jest pewna rzecz, mająca także ze mną bardzo dużo wspólnego. Stosowano dla tych ludzi bardzo często art-terapie. W sztuce mieli oni znaleźć remedium na swoje bolączki...
A ja nazywam bardzo często, jeśli nie zawsze pisanie. Ucieczką...Nie pytajcie przed czym, to jest temat na kolejną notke na tym blogu.
Teraz, w pisaniu, odnajduję swoją osobę. Niezmiernie lubię te wszelkie zabawy ze słowem, emocjami itp. Zarzucano mi wielokrotnie czasochłonność tych zajęć...Nieprawda!
Każde podejście do Tworzenia nowego przekazu jest wydarzeniem. Dlatego staram się unikać powracania i kontynuowania maila. TO nic mie nie daję, i tak zaczynał bym od początku...Pierwsze zadania podczas kontynuowania starego maila. To kasowanie już istniejącego tekstu...
I pewnie dlatego, że nie chcę tego robić.... Tak bardzo tego unikam.
Być może piszę dłużej, a to tylko z tego powodu, że piszę zdecydowanie więcej.
A, że mam ochotę to teraz czynić... A wszystko to przez Damarę!
Nie, ta dziewczyna ma ogromny wpływ na pobudzenie sił twórczych w człowieku!
Bardzo często w mailach od niej znajduję informację o swoim stylu. To prawda, że do niej podświadomie bardziej przykładam się do pisania. Nie przesadzajmy jednak.
Dagmara jest tylko koleżanką..! Żeby nie było wątpliwości.
Nieporozumieniem z tego powodu było by deprecjonować rolę jaką odgrywa...
Ah, ostatnio jeszcze doradziła mi zmianę pewnego elementu w stylu pisania. Świetnie!
Sam, nie ukrywając nie byłem tego świadomy. A tutaj proszę...
niedziela, 22 czerwca 2008
W oczekiwaniu na milczący grom
Blog...
Naprawdę nie wiem ile w ostatnim czasie wykonałem podejść do napisania tutaj notki. O tematyce bardzo od siebie się różniącej. O Aniołach, o psychopatologi twórczości, o pisaniu w ogóle, opowiadającej o moim trybie życia...Sądzę, że doszukałbym się jeszcze paru dokumentów. W załozeniu przyszłych notatek na bloga w moim komputerze. Nawet jeśli jakąś znajde i spróbuje kontynuować...Wiem, że mi się nie uda. Nie sposób wracać do wydarzenia wcześniejszego pisania. Emocji jakie z nim się wiążą, różnorodnych uczuć. Całego klimatu świata zewnętrzenego, jak i tego wewnętrznego. Mającego swój teatr we mnie...A należy tu powiedzieć, teatr w którym występują najlepsi aktorzy. Coraz nowsze, oryginalne pomysły są realizowane. Kiedyś zapewne napisałem, nie wiem tylko czy na blogu. A może ta myśl wchodziła w skład jakiegoś maila? Aa jest to tak mocno opisująca mnie zasada. Iż mogła znaleźć się w obu miejscach. Jestem cholernie nieszczęśliwym chwilami człowiekiem, cechuje mnie lubiąca grę kontrastów zmienność. I oczywiście nie ma tak dobrze, nie tylko ona. Sporadycznie lub całkiem nawet (o zgrozo) często pojawia się apatia.
Chwilami zaprawdę wolałbym ułatwić sobie wszystko i uciec...Daleko, daleko.
Patrząc, przyglądając się mojemu życiu ogarnia mnie zdumienie i niedowierzanie. Czy ty na prawdę piszesz o sobie? Nie poznaje, nie kojarzę, nie identyfikuję się z bezmiarem zdarzeń które odgrywaja się w tym teatrzyku mojej osoby. NIe nazwę takiego zachowania masochizmem, nie mam na niego takiego wpływu. Nie mam o cholera żadnego wpływu! Pewnie mógłbym mieć, jeśli tylko bym chciał...Tylko nie zapominajmy w tym wypadku "chcieć" ma znaczenie znacznie wykraczające poza swoje norrmy. Normy tego słowa, a przypuszczam, że i parę innych przy okazji.
Prostota mnie męczy, ta nieskomplikowaność, czystość i czytelność myśli...
Być może to jest powód dla którego moja twórczość spotyka się bardzo często z niezrozumieniem.
NIe szkodzi, jestem na to jakoś dziwnie spokojny. Niezrozumienie nie oznacza przecież, bynajmniej Nie ignorancję. Tej z kolei nienawidzę...Spotykałem się z nią w ostanich czasach tak często, że powinienem przywyknąć. A nie przywykłem. NIe przywyczaiłem się do tak pejoratywnego uczucia. Powiecie, że przecież nie można...A tak, wszystko jest możliwe. Niestety to prawda. Splunięcia w twarz można uznać za deszcz...Poważnie znam ludzi, którzy tak czynili. Moim zdaniem nikt nie wychodzi na tym w korzystnym świetle. Cóż może ta "deszczowa chmura" zastawia słońce..?
No włożyłem okulary. Teraz widzę świat jakim jest w istocie. Aaaa chyba je zdejmę...Z drugiej strony, nie mam przecież czego się obawiać. Wiem, doskonale czego należy i czego w żadnym wypadku nie należy się spodziewać
Nie mam pojęcia natomiast, dlaczego piszę mi się w tym momencie tak trudno. Dziwne, niespotykane dla mnie ostatnio uczucie. Skończyły się wszelkie przyjazne i korzystne dla mnie wydarzenia słowa?
Nie wierzę, nie wierzę także w to. Iż takowe kiedykolwiek były. W moim życiu tak bywa, 90:10. :) objaśnie może. 90% zawdzięczam sobie 5% przyjaznym, chociaż nie koniecznie ludziom i te brakujące 5% czemuś takiemu jak szczęśliwy los...To, że w takie bajki nie wierzę jest kompletnie bez znaczenia. Mam przecież dużą praktykę w wierzę w rzeczy nieistniejące i nierealne. Chcociaż z tym bym nie przesadzał.
czwartek, 29 maja 2008
A Promise
Zaprzestałem tutaj pisania podając powody usprawiedliwiające ten czyn, które dziś są śmieszne. Nawet bardzo. Zauważyłem, że ten czas spędzony na ekspresje myśli, zabawkę słowem bynajmniej nie jest stracony. Podawałem często argument; nie zrobienia czegoś na uczelnie. A spójrzmy na to z innej strony, pisanie, całe te zawody służące organizacji myśli nie są czasem straconym, W przypadku gdybym wyrywał z mojego czasu chwile przeznaczone na nauke to tak...A tego nie czynię. Jestem więc wolny, samodzielną i indywidualną decyzją zdecydowałem się na niepisanie. Zauważa jednak, że nawet rzadkie napisanie paru słów, chwilka poukładania myśli jest niezmiernie istotna. I w pełni możliwa do akceptacji. Nawet wnioski które zostaną wyprowadzone po takowej refleksji. Chociaż właśnie te wnioski zaakceptować najtrudniej. Z jednego powodu, są mi tak bliskie. Mam świadomość, iż to moje myśli. Pochodzące ode mnie subiektywne opinie. Sądzę, że to jest głównym powodem dla którego to takie trudne. Refleksje tak bliskie, że aż nieskończenie odległe...Czasem nie chcę znać ich rezultatów. Dowiedzieć się czegoś nowego, odkrywczego o sobie nigdy nie jest zjawiskiem zwyczajnym. Nie przechodzimy później do normalnego porządku dnia codziennego. Teraz już wiemy...Można oczywiście udawać, iż tak nie jest. Jestem taki jakiego siebie znałem wcześniej! A niezupełnie tak jest...
Zmian w moim życiu jest jednak bardzo dużo, popadłem nawet w pewne tęsknotę gdy czuje ich brak. Dziwne to; przecież zmiany same w sobie niosą nutkę niespodzianki. Nie zawsze pozytywnej.
Pisałem już wielokrotnie, a zdaję się, że zapomniałem. stabilizacja? A co to właściwie znaczy?
Z tą różnicą, iż dziś nie postrzegam tego w tak negatywnych barwach. Zwyczajna mnie opisująca cecha, nic więcej. czy chciałbym nie mieć problemów wynikających ze zmienności uczuć, nastawień?
Mówiąc prawdę; nie wiem. Stabilizacja jest w moim przypadku synonimem stagnacji. Zgadzam się jestem inny niż wszyscy; nie pierwszy raz. Tylko zaznaczam, ja do ujednolicenia, standaryzacji nie dążę. Te zachowania coś we mnie zabijają. Nieco innym pojęciem jest uniwersalizm. Mówi to o jedności, a odrębności zarazem. Podobnie jak idea UE.
piątek, 16 maja 2008
Głośny szept...
Długo tu nie pisałem, a i teraz prawdę mówiąc robię to nie nazbyt chętnie. Skończyła się już nowość bloga. Poza tym, a to chyba ważniejsze. Nie mam już nieustającej potrzeby ekspresji moich myśli. Pisanie jak już wcześniej zauważyłem znacząco mi pomaga. To w trakcie pisania przychodzi refleksja; krótka chwila zastanowienia się. I patrząc na napisane wyrazy; powstałe słowa obrazujące myśli. Przenoszę się daleko...Z dala od tego wszystkiego, wtedy mogę spojrzeć z dystansu. Taka chwila spokoju, wolności od własnych subiektywnych myśli. Ucieczka od nich. I po tak zwanym wypisaniu się jestem już spokojny. Blog zamieniłem na zeszycik, jak już mówiłem. Potrzeba usłyszenia mnie przez otoczenie zdecydowanie zmalała. Wspomniany zeszycik jest wyłącznie dla mnie; w przeciwieństwie do bloga nie muszę uważać co w nim piszę. Szczerze mówiąc na blogu też nie zważam na otoczenie. NIe pomijam wielu rzeczy w pełni świadomie. Niektóre rzeczy jednak są pomijane...
Nawet nie muszę tracić chwilki na zastanowienie, ja lubię pisać... To szukanie słów, wybieranie myśli. Układanie wszystkich zdarzeń w jedną całość...Przyjemne:). Ta cała zabawa, żonglerka zdarzeniami nie, nie trywialnymi słowami. One są tylko środkiem. Sprawia dość znaczącą przyjemność, co więcej jest niezależna ode mnie. Tzn samo się piszę:P
A ostatnio miewam takie nieprzyjemne wrażenie, że chcą mi to odebrać...Wszelkie przyjemności, rzeczy sprawiające radość są dla mnie zbędne. Trudno uwierzyć, iż robi to własna rodzina. Próbuje mi odebrać ogrom rzeczy tak dla mnie ważnych. O podjęciu tych zadań decydowałem w pełni świadomie, mając na uwadze również inne zadania. W nagrodę za próbę wysłuchania ich nie spotkało mnie nic. Żadne z pozytywnych uczuć...I nie tylko, parę telefonów oczywiście odniosło swój skutek. Może po części był on zamierzony...Próbowano mnie przekonać, że napisanie czegokolwiek wykracza poza moje możliwości. Nie masz czasu na czytanie jeszcze dodatkowych książek. Pamiętaj przede wszystkim o swoich studiach! I w ten sposób z osoby zafascynowanej opisaniem mojego tematu. Pragnieniem dowiedzenia się czegoś więcej w tej dziedzinie stałem się po części osobą znów nie wierzącą w swoje możliwości...Rozbito coś nad czym pracowałem bardzo długo. Mogę się tylko uśmiechnąć na wspomnienie tego uczucia. Uczucia powtarzającego mi krzyczącego z oddali możesz! To nie jest trudne, wykonasz to!
A mój błąd w całości polegał na nie zbywaniu rozmów i wysłuchaniu słów do mnie kierowanych.
Uśmiech na twarzy wywołują teraz ich słowa...Przecież ja nie mówię CI nie pisz; A ile już napisałeś?Można by odpowiedzieć tylko tyle ile mi pozwoliliście...
Niestety mam wrażenie, że muszę coś powiedzieć. Muszą to być słowa wyraźne i w pełni zrozumiałe. Posianie jakichkolwiek wątpliwości mijało by się z celem. Nie mogę tego wypowiedzieć jednoznacznie i głośno. I dlatego te słowa będą szeptem. Mam wielką nadzieję, iż szeptem który nie zgaśnie wśród innych zdarzeń. To nie morze tak zwyczajnie umrzeć, skończyć się.
Intrygująca sprawa, zbliża się wybór specjalizacji na studiach. Byłem wcześniej przekonany, że czas wyznaczony na to nadejdzie najszybciej pod koniec tego semestru. A nawet na początku drugiego. A tutaj na uczelni dowiaduje się, że mamy na podjęcie decyzji około tygodnia. W poniedziałek odbywają się jakieś warsztaty, mające na celu ułatwienie nam wyboru. Pojawiają się też dziwne pogłoski o pewnym ograniczeniu miejsc na daną specjalizację. Mogłem usłyszeć, że w przypadku dużej liczby chętnych na daną drogę kariery:P. Stosowany będzie wybór kandydatów uwzględniając średnią czy może inne wyniki w nauce. Wizja wprowadzenia takowych kryteriów wydaję mi się bardzo odległa. Nie słyszałem aby wcześniej ktoś w ogóle mówił o zawężaniu tym sposobem liczby kandydatów. Inną sprawą są intencje ludzi, na początku pamiętam ja sam twierdziłem zdecydowanie. Nauczycielem nie będę. Do mnie jeszcze wrócimy:), od niewielu osób mogę usłyszeć. Że zdecydowanie wybierają specjalizację pedagogiczną. W mojej grupie zaczeły nawet pojawiać się pewne obawy. Co wybiorę gdy pedagogiczna będzie dla mnie niemożliwa? Podobno mają być ostre kryteria. Od wielu osób słyszę archiwistyczna. Ja nie mógłbym być nauczycielem. Dziś czekając na dyżur, zapytałem o to jednej dziewczyny. Jak sytuacja wygląda u nich w grupie. Odpowiedziała, że większość jest za wyborem specjalizacji pedagogicznej. A tak prawdę mówiąc, żadna nie daję większych szans na zdobycie pracy. Wszyscy wiemy jak wygląda rekruracja do pracy w szkole. A w archiwum wcale nie jest lepiej. Osoby przyjęte do takowej pracy, bardzo rzadko w swoim zwyczaju mają zmianę miejsca zatrudnienia. Jeśli chcielibyśmy rozważać możliwość kariery naukowej, to ta druga opcja rysuje się znacznie lepiej. Praca w archiwum –bezmiar wolnego czasu. I przede wszystkim źródła, z których musimy korzystać są z reguły na wyciągnięcie ręki. Dlatego też należy powiedzieć, że specjalizacja archiwisty jako droga do kariery naukowej jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Taak.
Nie jest to dla mnie wskazówka, jakiekolwiek ułatwienie. Szczerzę wątpię by kariera naukowa na odpowiednim poziomie mi groziła. Troszkę inaczej jest z niższymi szczeblami; życie układa się różnie. Nie możemy już teraz wiedzieć jakie będą nasze potrzeby w odległej przyszłości.
Przede mną stoi trudny wybór. Dlaczego taki trudny? Ponieważ przy jego dokonywaniu muszę kierować się nie tylko swoimi preferencjami, jakie by one nie były. A także, moim subiektywnym zdaniem przede wszystkim, opinią otoczenia. Przyszłych słuchaczy, odbiorców moich słów. I nie jest dla mnie bez znaczenia, zrozumiałość moich słów które będę miał przyjemność przekazywać otoczeniu. Na uczelni mam wykładowce cechującego się tym, iż mówi bardzo szybko. A co za tym idzie często niezrozumiale. Z czasem przyzwyczaiłem się do sposobu w jaki sposób referuje temat. W moim przypadku cały proces trwał dwa lub trzy zajęcia. Oczywiście w dalszym ciągu niektóre słowa, zdania przyjmuje się głównie na wiarę i domysł. Niż na zrozumienie. Pan doktor miewa także dość często sytuacje, w której wydaje się być nie rozumianym przez samego siebie. W tym przypadku nie mam na myśli w żadnym stopniu komunikacji werbalnej. Usilnie stara się coś nam przekazać a jak gdyby nie wie, które wydarzenie wymienić jako pierwsze. Które można pominąć...
Obraz takiej sytuacji mógłby być dość komiczny, gdyby nie fakt, iż trwa ona parę sekund. I nikt nie odważy się tego skomentować.
Mam nadzieję, iż się nie powtórzyłem. Pisałem równolegle te notki. Oddzielne pliki z przed tygodnia. Nie studiowałem wnikliwie ich ponownie.
piątek, 18 kwietnia 2008
Troszkę o weselu,
Wykonuje kolejną przymiarkę do napisania tej notki. Wszystkie wcześniejsze, a było ich parę kończyły się nagle. Docierałem do jakiegoś martwego punktu o koniec. Z żadnej z tych prób nie byłem zadowolony; inną sprawą jest, że ja rzadko jestem zadowolony ze stworzonych przez siebie słów. To duże niedopowiedzenie, jak moja pamięć sięga byłem usatysfakcjonowany tylko parokrotnie ze stworzonych przez siebie słów. Ostatnio był to mail do D, jedno zdarzenie na rok etc. Nieźle. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, liczę że teraz będzie inaczej. Nie, nie przemawia za tym nic. Nic nie dało mi takowej pewności...Ja zwyczajnie wiem:)
Pominąłem tutaj w opisie jedną dość istotną rzecz. Mianowicie nie wspomniałem jeszcze o weselu:P. Nio z całą pewnością mogę powiedzieć, że niektóre rzeczy Lepiej zwyczajnie przeżywać, cieszyć się z nich. Robić z nich niezapomniane wydarzenia niźli opisywać. Nie zmienia to faktu, iż zwłaszcza teraz powinienem je opisać. Podkreślam „teraz” --w okresie w którym zwyczajnie czuje lęk przed zapomnieniem czegoś ważnego. Nie myślę tutaj o kwestiach na uczelnie, wiedzy itp. To są rzeczy z całą pewnością błahe. Myśleć tu należy o wydarzeniach, wszystkich zdarzeniach dotyczących sfery interpersonalnej. One z kolej mają to do siebie, że bardzo trudno je zapomnieć. Uśmiech, gest, salwa śmiechu, wszystkie te zdarzenia bardzo zwiewne i ulotne. Trwające ułamek sekundy Bardzo trudno zapomnieć. Inną kategorie należy nadać słowom. Zwyczajnym słowom, niestety jest tak, iż często ich nie pamiętam (teraz niby rzadziej ale...). Później są wątpliwości; jak się powinienem do niej/niego zwrócić? Jakie jest to imię...Oczywiście teraz te wszelkie braki, dziury w pamięci próbuje nadrabiać. Na ten przykład, niedawno (bez komentarza...) wpadłem na pomysł spisywania wszystkich osób w notatnik. | Posiadanie notatnika jest wyraźnym dowodem tego, iż boję się zapomnieć. Ja nie muszę z niego korzystać, ważne jednak jest aby informacje co mam zrobić tam były.| Wciąż uczę się z tej pomocy korzystać, że trzeba w każdym dniu go otworzyć i sprawdzić. Czy aby na pewno o wszystkim pamiętam. Tylko w jaki sposób sprawić abym pamiętał o notatniku? Hm, ciekawe pytanie prawda? Nie mam jeszcze nawyku budzenia się z każdym dniem i patrzenia weń. Nie jest to bynajmniej moim nawykiem, a może powinno być?
Z pewnością:). Eh, trzeba jakoś ten nawyk ukształtować. Zastanawiam się tylko w jaki sposób to zrobię. Na razie odpowiedź jest dla mnie nieznana.
Opiszmy w końcu to wesele, nie chcę by ponownie coś mi w tym przeszkodziło. Przeszkodziło, to znaczy sprawiło, że wybiorę coś innego niż opisywanie tego zdarzenia. A należy przyznać, że nie jest ono na tyle dla mnie istotne aby być w stosunku do niego jakoś wylewnym. Nie oznacza to w żadnym wypadku przyzwolenia na przemilczenie go. Oznajmienia tylko tego, że było. Chociaż tak prawdę mówiąc, zważając na ilość elementów którego z niego pamiętam było by to całkiem odpowiednie stwierdzenie. Spróbujmy zacząć od początku, jestem zatem w samochodzie jadącym po Kingę. Pierwsze uzupełnienie, komentarz. Jestem bardzo wdzięczny Kindze, że zgodziła się towarzyszyć mi na weselu. Nie ukrywam moje plany wglądały nieco inaczej, cóż D politely crash it. Nigdy nie zrozumiem jak kobiety potrafią być tak lodowato stanowcze w swoich decyzjach. Nie dbając o konsekwencje swojej decyzji. D wysiliła się nawet na tłumaczenie, „dlaczego nie”. Podkreślała, iż wina leży po jej stronie. Jestem „facetem” nie rozstrzygam tego czy była to prawda czy zastosowała wyłącznie taki wybieg. Istotna dla mnie jest tylko i wyłącznie odmowa. Myślenie „dlaczego”; „a może to jest wyłącznie spowodowane moją osobą” pojawiło się lecz należy przyznać nie wypełniło całkowicie mojego czzasu. Kinga się zgodziła, mimo iż ma chłopaka. Tutaj muszę wspomnieć, nie zdawałem sobie sprawy z istoty związków jakie ich łączą. Co prawda o fakcie wiedziałem, jednakże o skali tego elementu w ogóle. Z tego co pamiętam dziewczyna ta jest w związki około trzy miesiące. Być może troszkę więcej, to prawda w tym czasie. Najsilniejsze emocje i uczucia występują u człowieka. To wszystko jest mi znane, czy jednak każda dziewczyna po takim okresie mówi o ślubie? Kinga „rozrysowała” mi cały plan. W te wakacje mają odbyć się zaręczyny. A ślub...Tutaj mówiła różnie, po zakończeniu studiów. Innym razem mówiła, że może wcześniej. Podobnie jak dzieci. One miały nastąpić po skończeniu studiów przez obojga, niekiedy jednak „zdarzały się” wcześniej. Ok, po takich zdaniach wypowiedzianych przez Kingę, na prawdę wolałem, iż nie zaprosiłem kogoś innego...(jeszcze innego)
Sam przebieg wesela był całkiem pozytywny. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz, Kinga od dłuższego czasu mówi o zostaniu psychologiem. Z rozmowy wiem, iż wybrała specjalizacje sądową. Będzie zatem miała do czynienia z różnego rodzaju „osobami wyjętymi spod prawa”, tudzież innymi degeneratami. Powiedziała iż to jej nie przeszkodzi w przyjmowaniu normalnych ludzi „na wizytę”. Wszystko bardzo fajnie, z całą pewnością bardzo. Za wyjątkiem jednego, nie dostrzegałem w niej: Empatii, zrozumienia, rozmowności, tej umiejętności wyciągania z człowieka słów które w założeniu miał ukryć itp...Zapewne ja na wszystko patrzę z innej perspektywy, osoby która będzie poddana terapii. Zatem czy jest ona zła? A w swoim życiu miałem kontakt z paroma psychologami. Zwykle to były kobiety. I wiem jaką ogromną, ważną pracę mogą wykonać. Lub też nie zrobić tego...Nie przesadzam tutaj, doskonale zdaje sobie sprawę jak wielce pomogła mi Psychologa Pani Magda. (ona z tego co wiem, jest neuro-psychologiem. O tym fakcie dowiedziałem się dopiero parę miesięcy temu. Przede wszystkim jest jednak psychologiem. Neuro- robi się podobno pop studiach.). Pamiętam też swojego Psychologa z Bydgoszczy (też zapewne neuro) Hubert Trzebiński. Nazwiska nie jestem do końca pewny pamiętam Trz...). Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że są też tacy fachowcy jak Pani Psycholog z Rept. Której to wybitnie się nie chciało. Zawsze miała do zrobienia coś ważniejszego. Całość terapii polegała na wręczeniu różnych psycho-testów. Po terapii mówiła, „Krzysiu dziś widzę był zmęczony”. I można było się śmiać, pod warunkiem, że nie wiedziałbym jakie to dla mnie istotne.
Wesele mijało, mojego wina ubywało:P Przy naszym stole, zaraz obok nas siedziała Paulina lat 16 z chłopakiem. Okazało się, że znajomy Kingi. A mówiąc dokładniej znajomy jej chłopaka. Z drugiej strony siedział Marcin (mój kuzyn z żoną). Takie śmieszny fakt, Marcin dość często kursował do swojej mamy. „Wyżalić się jak to źle go posadzili. W znaczeniu, że z dziećmi”. Troszkę dalej od ich pary zasiadał jego brat Artur. Zniknęli wesela do domu na parę godzin, nieważne. Dość małomowny ale on zawsze taki był. Przy stole siedział także Mariusz. Brat Panny młodej, mający duże problemy z narkotykami. Bywający zaledwie w domu. Smutne a taki fajny to był koleś...Dalej siedzieli moi kuzyni, jeden w wieku gimnazjalnym drugi to piąta klasa podstawówki. Nie wiem, może kogoś pominąłem. A może nie.
Nie wiem czy to już jest regułą, -było bardzo dużo żarcia. Ja oczywiście wiem, im więcej zjesz zwłaszcza ciepłego. Jeszcze lepiej tłustego aczkolwiek takich rzeczy nie serwowali za dużo. Dokończę, im więcej zjesz tym więcej możesz wypić. No i nie zapominajmy, to wesele ludzie nie siedzą a tańczą. Oczywiście jeśli chcą, spalają zatem bardzo wiele alkoholu. Z piciem nie ma zatem problemu i bardzo rzadko słyszy się. Na prawdę są to tylko pojedyncze przypadki aby ktoś zwyczajnie przesadził. Jeśli nie siedzisz ciągle przy stole jest to bardzo trudne. Całe przyjęcie minęło dosyć spokojnie. Nie było żadnych nieporozumień itp. Ja oczywiście wiem w lokalu bardzo rzadko takie rzeczy mają miejsce. A lokal „amazonka” był niczego sobie. Sala nie za duża jednak zdecydowanie wystarczyła. Parkiet, miejsce do tańczenia także było całkiem obszerne. Na samym przyjęciu przeważali raczej ludzi starsi, młodych. W szerokim znaczeniu było może stolik lub dwa. (Drugiego nie widziałem ale może i był:P). Muzyka zatem także była dopasowana do takowych ludzi, nie było wiele szybkich utworów. Wszelkie piosenki takie aby to rodzice mogli sobie potańczyć. I dobrze lecz należy przyznać nie tańczyli oni zbyt wiele. Nie wystąpiła tam sytuacja, że parkiet był zapełniony i miejsca było na nim bardzo mało. Taka sytuacja nie miała miejsca.
A samo położenie lokalu, może i w dobrym miejscu. Było gdzie się przejść, pospacerować. Co prawda pogoda zwłaszcza kobietom niezbyt na to pozwalała jednak można było. Można, tylko nikt tego nie robił. Tja
piątek, 11 kwietnia 2008
Trochę spraw się zebrało.
Na wszelki wypadek rozpocząłem pisanie tej notki w OO (Open Office, writer).
Naprawdę nie chce ponownie spotykać się z sytuacja kiedy, cały tekst. A nie rzadko już trochę on tych stron wypełnia, przepada. Bezpowrotnie i ostatecznie, a Firefox raczej rzadko potrafi go odzyskać. Oszczędzam więc sobie, niepotrzebnych nerwów. Na prawdę przejmować się jeszcze znikającym tekstem to zbytnia nonszalancja moich emocji. Zdecydowanie lepiej zużyć je na inne emocje, niż gniew. Mimo tego, że ja na prawdę jestem spokojnym człowiekiem. Trudno jest mnie wyprowadzić z równowagi. Należy do tego niestety dodać, że niezbyt stanowczym. A może prowadzę politykę walki o wygranie rzeczy ważniejszych, kosztem tych małych? Małe porażki, uległości prowadzące do większych sukcesów...Tego nie wiem, sądzę że po części na pewno. Zresztą przyjemnie tak dla odmiany dobrze myśleć o sobie. Zarzucali mi, wiele osób. np. Pani Magda. A ona jak mało kto potrafi to ocenić, w końcu psycholog:). Podkreślali wielokrotnie fakt, że nie potrafię swojej osoby docenić. Wiecznie widzę w niej same wady, niedociągnięcia. Rzeczy które należałoby zmienić, tylko...Sił brak? Kiedy dochodzi do takich chwil refleksji jak ta:P nad ta cechą. Stwierdzam, że tego nigdy wcześniej nie było. Byłem wręcz niezdrowym optymistą, nie zwykłym doszukiwać się jakichkolwiek powodów do narzekań w swojej osobie. A następnie tłumaczyć nimi decyzje innych. Nie zawsze dobre i przemyślane, uznawałem. Że te wszystkie inne osoby nie mogą się mylić. Jeśli ktoś jest zły to na pewno ja. Wysoki samokrytycyzm nie jest cechą w żadnym razie pozytywną. Powtarzam wysoki; często niepoprawna ocena własnej osoby. Na szczęście ta wada, bo niewątpliwie jest to wada. Zmienia się, staję się człowiekiem o zwyczajnej samoocenie. Często wręcz powraca huraoptymizm. Poleganie na dużym szczęściu; nie branie w ogóle pod uwagę takich rzeczy jak: Porażka i niepowodzenie. Tak jak teraz, wiem! Że mimo późnej godziny dopiszę jeszcze parę zdań do notki. Dziś jej nie skończę, a następnie poczytam o H śr. Pol. :)
Oczywiście jeszcze trochę czasu na to czytanie mi pozostało, a może wcale nie? Teraz czytam na zajęcia na czwartek. Doktorant wymyślił sobie kolokwium:) --dziwne, że wstawiłem tu uśmiech? A powiedzcie mi proszę czym ja się mam przejmować? Przecież do czwartku daleko, nawet uwzględniając mój grafik. I już sporo umiem:) Lubię te zajęcia z tym doktorantem, czuje zwyczajnie że nie robię tego dla niego a dla siebie. A doktorant wytwarza taką specyficzną aurę, na zajęcia z nim zwyczajnie chcę się chodzić. Chcę się na nie przygotowywać! Chociaż parokrotnie zarzucał nam, że tego nie robimy. Tylko nawet takie słowa krytyki wypowiedziane zostały w taki sposób, że dało wrażenenie każdemu słuchaczowi. Iż nieprzygotowując się –jedyną osobą która traci, Jest on sam. I żałuje tego iż z różnych powodów zdarza mi się być na nich nieprzygotowanym. Żadne powody nie są tutaj dobrym usprawiedliwieniem, brak książki, kserówek. Niewiedza wynikająca z innych powodów, kontakt z grupą. --Należy powiedzieć, że teraz go dopiero tworzę. Nie powiem na nowo, weześniej musiał by istnieć. A jego nie było, stałem z reguły z pewnej oddali od grupy. Nie będę kłamał, głównym tego powodem była moja mowa. Przecież dopiero od niedawna wiem, że jest lepiej. --I tu nie jest ważny sam tylko fakt, również przekonanie odnośnie jego autentyczności jest niezwykle istotne. Teraz, nie mam wyjścia. Stoi przede mną niezwykle trudne zadanie, zmiany tego co już zdążyło wrosnąć i zapuścić korzenie. Praca włożona w zmianę tego będzie niezwykle żmudna i czasochłonna. Widzę jednak jak ogromne może przynieść dla mnie korzyści. I skończą się chandry wywołane alienacją, wykluczeniem. Brakiem udziału w wielu czynnościach, także tych istotnych. I nareszcie będę mógł powiedzieć w pełni jest na prawdę dobrze. Już jest dużo lepiej, a wykonać kolejny krok z tego miejsca. Pomimo czasu który w tym wypadku działał na moją niekorzyść i zbudował nie odpowiadające mi relacje. Wykonać kolejny krok, oby to była tylko formalność. Ruszenie z rozpędu na przód. Podążać, przywracać normalność. Wyznam, że troszeczkę za nią tęsknie...Tak wiele rzeczy jest innych, obcych...Inną sprawą jest to, że teraz dla mnie nic tak w zupełności normalne nie będzie. Aa tam, ja już jestem przyzwyczajony:) Co więcej, nigdy takiej bolącej normalności nie lubiłem. Takie słowa: standaryzacja, zwyczajność czy rzadziej padające. Przeciętność...Nie, niech to pozostaje ode mnie odległe. Wielokrotnie powtarzałem o trudach mojej obecnej sytuacji. Tylko czy gdyby wszystko przychodziło by mi łatwo, abstrakcyjne zdanie:) Jednakże gdyby się zdarzyło—łatwość. Czy byłbym w stanie to docenić?
Narutowicz szpital,
W końcu, a może już? Zdecydowałem się odwiedzić szpital Narutowicza. Trudno nie pamiętać, że to właśnie tamtejsi lekarze znacznie przyczynili się do...No przepraszam padnące słowa mogą być wyniosłe. Nie należy jednak zapominać to jest oiom, tu nie przebywa się przez przypadek.
Kontynuując na tym oddziale rozgrywała się także walka o moje życie...Jak widać walka zakończona sukcesem. To jest olbrzymi dług wdzięczności który będzie we mnie, do końca moich dni. Skierowany do szpitala Narutowicza...Pozwólmy się wybrzmieć tym słowom.
Ostatnio zastanawiam się zastanawiać, a może oiom (oddział intensywnej opieki medycznej)
anestezjologiczny. Jest właśnie tym oiomem najlżejszym. Hm? Nie znaczy to przecież, że ludzię chcą na niego trafić. Taki fakt, pamiętam jak mówiła mama. Łóżka obok Ciebie zapełniały się i znikały. w znaczeniu –końca. Nie jest to bynajmniej oddział który chętnie się odwiedza. Wystarczy chociażby spojrzeć na jego pacjentów tam, wszyscy przykuci do łóżka. Niektórzy nie oddychający samodzielnie. Nawet dla mnie osoby oswojonej z takimi widokami, nie jest to obraz dając się w pełni akceptować. W pełni po mnie spływający. Niewątpliwie potrafię patrzeć na to wszystko, bez emocji –może to czyni ze mnie jakiegoś anty-człowieka? Zbyt wiele podobnych osób widziałem, osób wychodzących z tej sytuacji bardzo różnie. Nie w sensie dużo podobnych osób na OIOM'IE.
Nieco później, kiedy stan ich zdrowia był stabilny. Pani dr Luty, powiedziała do mnie. Wyszedłeś z tego, nie każdy wychodzi. Zdanie to padło przy okazji mojej drugiej wizyty w szpitalu Narutowicza.
Tak, zaliczyłem aż dwie wizyty. Zależało mi na tym aby spotkać się właśnie z doktor Luty. Z informacji od mamy, wiedziałem, że ona jest na dyżurze w poniedziałki. (swoją drogą dyżur od 3pm do 6am, chyba że jestem w błędzie.) Niestety pierwszy raz gdy odwiedziłem szpital, była Pani ordynator. Kobieta starsza od Pani dr Luty, jednak tu nie w tym rzecz. Pamiętam jak opowiadała o niej mama. Jest to kobieta bardzo obojętna—może to wynik pracy na OIOM. Wypominała mi pewne rzeczy, tak jakbym to ja sam chciał mieć wypadek...Głównym jej przesłanie były słowa, musisz się cały czas rehabilitować. Zwłaszcza teraz. Co on Amerykę odkryła?:P Nie zważyła tylko na jeden fakt, ja cholera jasna studiuje. Na prawdę nie jest mi łatwo pogodzić z sobą te wszystkie sprawy. Jedyny dzień który mam w założeniu wolny, tzn nie mam zajęć to piątek. Trzeba jednak pamiętać, w założeniu. Studia nie wyglądają w ten sposób, że parę godzin na uczelni a następnie wolne...:D Przepraszam samo to zdanie wywołuje uśmiech. Wolne dobre sobie, przecież ten czas jest przeznaczony na pracę. Nie odpoczynek. Kiedyś muszę to wszystko przeczytać, nauczyć się tego. I nie jest tak, że na te rzeczy mam dużo czasu. Trzeba pamiętać o jednej rzeczy, która to często jest zarzucana studentom. Parę godzin spędzonych na zabawie, godzin przepadłych w dowolny sposób. Nie sposób wrócić, ucząc się zawsze będziesz o tych parę godzin biedniejszy. Uwzględniając ten fakt, śmieszą mnie argumenty typu. On jest wolny, studiuję. Nikt go nie kontroluje, w dodatku mieszka poza domem. Studiując jesteś Panem swojego czasu, to od Ciebie zależy na co go spożytkujesz. I pamięta, nie masz to nieograniczonej ilości. Wszelki podobne argumenty, należy pamiętać padają z ust osób nie studiujących nigdy. Wspomnę jeszcze o samodzielnym mieszkaniu, niewątpliwie niesie to z sobą wiele korzyści. Pani Magda podkreśliła tutaj ważną rzecz. Zgoda mieszkanie samemu niesie z sobą olbrzymie korzyści. Zwłaszcza dla mnie to niezwykle istotne, częściowo chociaż pozbyłem się Ingerenci rodziców. Częściowo...w dalszym ciągu próbują mieć mnie blisko. Dzwoniąc po parę razy dziennie—teraz niby rzadziej. Po usilnych moich staraniach. Niesie także z sobą olbrzymią odpowiedzialność. Mogę udawać, że wcale nie...Kto mi tu jednak zrobi zakupy? Ugotuje obiad? Przejmuje się za mnie takimi błahostkami jak rachunki...
Dodam jeszcze coś do tego, jakby nie było związane z tematem. Mama często powtarza wiele osób studiujących wylatuje, nie wszyscy kończą studia. Osoby dobre wcześniej zwyczajnie sobie nie radzą. I odchodzą, same lub po sesji. Przepraszam ja mam na tą sprawę inny pogląd. Nikt chyba nie ma wątpliwości, iż studiów nie kończy każda persona które je rozpoczęła. Pytanie jednak brzmi, dlaczego? Z jakich powodów. A powodów można by wymieniać na prawdę dużo. Moim zdaniem większość osób niekończących studiów. Robi to z własnej przyczyny, nie chce wchodzić w szczegóły. Powodów na prawdę może być wiele. Nie zapominajmy studenci to ludzie dorośli. Zdarza się oczywiście, że ktoś sobie zwyczajnie nie radzi. Np. gdy nie jest w jakiejś dziedzinie osobą lotną a zacznie uczyć się na krótko przed egzaminem. I odpowiedzcie, można w takim przypadku powiedzieć, że sobie nieradzi etc?
Pamiętajmy na studia nie przyjmują każdego. Nawet gdy komuś uda się na maturze, a później sobie oleje—licząc na powtórkę z matury odpada....Ktoś mówił, że mam niską samoocenę?
Kolejna sprawa, olbrzymie dla mnie przyjemna:) A właściwie takowe będą dwie.
Ostatnio zauważyłem, że mówi mi się coraz lepiej. Co więcej, gdy trwam w tym przekonaniu mówię więcej. A wykonując tą czynność podnoszę jakość swojej mowy. Artykulacji, jasności, panowania nad głosem...I z psychologii:P tzw fluencji słownej...-czyli w dużej mierzę jest to oparte o angielskie znaczenie. Płynność, wiązanie faktów, szybkie dobieranie myśli. Zmieniłem także język jakim się posługuje, być może jeszcze nie w pełni utrwalił. Jednak sądzę, że zmiana jest widoczna. Staram się używać, kiedy to możliwe eleganckich, bardziej dojrzałych słów. Z czasem to się przekształciło w nawyk. I bardzo dobrze, na tym jednak nie koniec. Dagmara chwali moje maile, masz specyficzny styl. Dobrze się czyta itp. A może formułuje w taki sposób maile wyłącznie do niej? Nie było by to wcale dziwne. Ona jest właśnie tą osobą dla której chcę pisywać ładne maile. Przywiązując uwagę co do stylu i formy. Muszę jeszcze powiedzieć, że moje wiadomości są zdecydowanie dłuższe od maili pisanych przez nią. W żadnym wypadku nie postrzegam tego jako wadę, zwyczajnie chciałbym czytać jej słowa dłużej:). A nasze relacje?
Nie, tutaj nie będę o nich pisał. Powiem tylko, że zgodnie z moją wolą zmieniają się.--tylko wolno, eh.
A jeszcze napiszę tutaj o moim błędzie w postrzeganiu kobiet...Tak, wiem zbyt uprościłem Wasze osoby. A tutaj jeśli ktoś musi być prosty i trywialny to zdecydowanie facet.
Pewne zdanie tkwiło w mojej głowie, świadomie jednak o nim zapominałem. Cóż my—faceci, myślimy z lekka inaczej. Zdanie kobiety nie przywiązują uwagę do tak błahych i ulotnych cech na dłuższą metę jak wygląd. To my mężczyźni jesteśmy tylko prostymi wzrokowcami.
Oczywiście istnieją odstępstwa od tych reguł, jedna ile?
O sobie mogę powiedzieć, iż cenię w kobietach inteligencje i tajemnice...mmmm
To są jednak cechy dające się poznać przy bliższym poznaniu. Na początku musi przemówić do nas wygląd zewnętrzny:). Wy to świetnie wiecie, dlatego spędzacie długie godziny przygotowując się do krótkiego wyjścia lub na zakupach. No tak niestety jest z nami;)
Zapewne także dlatego czułem się fatalnie, nie mogąc tylu rzeczy wypowiedzieć. Bo w jaki inny sposób to przekazać? Nie potrafię rysować;malować. Nie potrafię śpiewać ani grać.
To są chyba główne niewerbalne metody uzyskania tego efektu.
Allegro.pl
Niedawno odkryłem jego szerokie możliwości. Po zarejestrowaniu się, zakupiłem dwa przedmioty. Kalendarze książkowe...Głupie? No być może, pamiętam jeszcze jak w tamtym roku około tego czasu mówił tata. Kalendarze niesprzedane oddaję się z powrotem do drukarni. Ja pamiętałem te słowa, a kalendarz chciałem teraz mieć. Do notowania, np. biblioteka -kiedy przejść po książkę, niektóre cykliczne zajęcia i wiele innych spraw. Nie było tak, że na amen zapomniałem o czymś ważnym. Spotkało mnie po drodze jednak parę wątpliwości. Jakieś tam mniejsze zguby były. Kalendarze kupione zostały już parę dni temu. Racja, jednak nie wierzę w dotarcie już przesyłki. --muszę zapytać na recepcji:). Do każdego sprzedawcy musiałem napisać pm, prosząc o zmianę adresu. To było warunkiem podjęcia aukcji w ogóle. Wszyscy bez przeszkód zgodzili się. a ja muszę wykombinować jak na trwałe zmienić adres na allegro.pl. W akademiku na recepcji odpowiedziano mi, że nie ma problemu z takowymi przesyłkami. Zapytano tylko czy zapłacone.
--A dlaczego aż dwa kalendarze? Otóż sprawy ułożyły się w następujący sposób. Po pierwszym przerzeniu dostępności przedmiotów na allegro.pl. Wysłałem wspomniane już pm, dwie sztuki.
Otrzymałem od razu tylko jedną odpowiedź. Uznałem, że druga aukcja jest już nieaktualna. Na allegro.pl widniała jako już zakończona. W otrzymanym mailu, widniało wyjaśnienie absencji sprzedawczyni. A także informacja, że kalendarz nie został sprzedany. Owa kobieta zaproponowała, ponowne wystawienie go na aukcje. A raczej sprzedanie go bezpośrednio mojej osobie. Należy jeszcze dodać, iż proponowany przez nią kalendarz w pełni mi odpowiadał. Znacznie lepiej niż już kupiona wersja, z aukcji się nie wycofam już. A ok 17z to nie takie pieniądze aby uchylać się od płacenia.
Wyszły mi tego trzy strony;) Sporo...
czwartek, 27 marca 2008
Kwiatek

Dziś postanowiłem zmienić troszkę pokój w akademiku. I kupiłem kwiatek, a mówiąc dokładniej. A zwłaszcza parząc na niego, roślinę.
Istotnie wolałbym ażeby to był kwiatek, z kwiatem! Akademik niestety nie...
Nocne zmiany temperatur wytrzyma na prawdę niewiele roślin. I tym sposobem musiałem zrezygnować z kwitnięcia...
środa, 26 marca 2008
De novo
Długo tu nie pisałem. Tak długo, że zapomniałem jak to się robi. Jednym z powodów nie-pisania była tzw. sesja:P . Powód chyba najważniejszy. Oczywiście nie był on jedyny, chyba najważniejsze:
Zdecydowałem, że zamiast tego pisania tutaj. Wykonam szereg innych bardziej ważnych rzeczy. A jeśli moim zdaniem marnuje czas, to nie będę już marnował go na pisanie. Jak bardzo oszukałem samego siebie to inna sprawa. Przecież ja pisałem tutaj w pełni świadomie, co więcej lubiłem to robić. Zwyczajnie ta prosta rzecz, sprawiała mi przyjemność. I podejrzewam to była nie tylko kwestia przyjemności. Blog nosi tytuł: Moje myśli. To nie jest abstrakcyjny tytuł, jest on prosty i prawdziwy. Pewnie pojęcie prosty niezbyt do mnie pasuję. Cóż taka przewrotność.
Napisanie tu wielu spraw, pozwoliło mi się głębiej nad nimi zastanowić. Pisanie zwróciło na nie uwagę, często stawiało je w innym świetle. Na tym blogu także bardzo dobrze widać moją wędrówkę nastrojów. „Wędrówkę” lekko powiedziane. Moje nastroje skakały niesamowicie.
(Podkreślam moje) Kształtowało je oczywiście otoczenie. Podobnie jak w przypadku innych bestii stadnych. Nie jestem, nie chcę być osobą wyobcowaną, samodzielną*, zamkniętą w sobie, itp.
Nie chce wymieniać kolejnych atrybutów, tu nie o to chodzi. Przesłanie jest proste: Źle czuję się jako outcast. Na prawdę potrzebuje kontaktu* z otoczeniem. Korzystam z niego ogromnie, nie mówię tu tylko o takich kuriozalnych rzeczach jak rozmowa. (Nie zgadzam się, że to są tylko szczegóły). Przebywanie w grupie daję ogromne korzyści, bardzo rzadko straty. Np. Już nie było by takiej sytuacji jaka jaka często zdarzała się wcześniej: Ja nie wiem co jest polecone wykonać, nie znam rad profesorów. Oraz kwestie czysto między ludzkiego kontaktu, tak samo ważne jeśli nie ważniejsze. Teraz jest prawie kwiecień, ja ze względu na swoją mowę. A i także, przekonanie psychiczne co do jej understandable unikałem kontaktu z innymi ludźmi. Taka obrona przed zranieniem, może i kosztowała zbyt wiele hm..Początkowo być może błędnie poddałem się po początkowych niepowodzeniach. (Wcale nie początkowych, to trwało bardzo długo. Prawdę mówiąc, teraz zaczyna się zmieniać. -Nie kończyć) Efekt rezygnacji? Stoję z boku, w pewnej odległości od grupy. Z daleka nikt mnie nie zrani prawda? Nikt nie machnie ręką z rezygnacją na wypowiedziane przeze mnie słowa. Słowa proszę, mógłbyś powtórzyć nie są już chętnie stosowane.
Ponieważ były by używane za często? ---
Podsumowując to wszystko, teraz Chcę odbudować normalne relacje. Oczywiście wiem, to jest o wiele trudniejsze niż było na początku. Kiedy to nie było ogólnie przyjętych opinii odnośnie jakiejś osoby, kiedy każdy zaczynał z tego samego miejsca. Mimo to, zależy mi na tym aby te relacje uległy zmianie. I ulegną! Najgorsze być może jest to, że z tymi osobami z którymi relacje poprawić jest najtrudniej najbardziej poprawić miałbym ochotę. Tak dla rozwijania wszelkich wątpliwości, jeśli takie są:). Nie ukrywam, że pisałem o kobietach:P A właściwie jednej, z ta drugą mam (o dziwo) dobry kontakt. Taak chodzi tylko i aż o jedną osobę, świat się ani nie zawali gdy mi się to nie uda. Ani też nagle nie poprawi. Jestem taki małostkowy? Prosty? Facet? (jak mówi D).
Wątpię, nie wyrzeknę się jednak swojej płci. Ukrytych instynktów, nie wyrzeknę ponieważ zwyczajnie nie chce. Przecież to nie takie złe:)
Pora napisać zwyczajną notkę.
Należy napisać o nieprzyjemnej sytuacji pod koniec sesji. Unikam opowiadania o niej, zresztą jak o wszystkich sprawach mówiących o mnie więcej. Bardziej przybliżających moją osobę. Nie lubię tego robić, może zwyczajnie unikam , obawiam się wprowadzenia w zmieszanie rozmówcę. Gdy jeszcze odpowiadają jest ok, jednakże często...Milczą, nie wiedzą co mogą odpowiedzieć. Toteż ignorują pytanie. (Przynajmniej ja to odbieram jako ignorancję)
I uwierzcie Wszyscy zainteresowani. ja mam dość słów: Musisz być silny. A czy uważacie, że ja nie staram się takim być? Nie wiem także jak traktować składane gratulacje. Doszukiwać się w nich ironii?Fałszu? Nie wiem...Zwyczajnie staram się w nie, nie wierzyć. Bo jeśli są kłamstwami; to zaboli mniej. Nawet w przypadku gdy jestem przekonany odnośnie ich autentyczności, staram się zbywać pozytywne słowa. Mówiąc: To jest normalne. A istotnie to nie jest takie normalne, może dla ludzi z prostą ścieżką życiową. Na pewno, nie tak krętą jak moja. Wkleję odnośnie tego cytat. A mówiąc jeszcze dokładniej -odpowiedź na moich parę linijek. To jest normalne
-- bo moze i to jest normalne, ale nie po takim urazie i po
takim czasie. Tzn, co chce tu powiedziec a mi za bardzo nie wychodzi
-- bardzo dobrze sobie poradziles z wszystkim, i szybko Ci sie udalo
powrocic po wypadku do tego, co teraz robisz. to jest naprawde duze
osiagniecie i nie mow ze nie --
Z maila od K.
A odnośnie organizacji czasu, zarzucam/łem sobie wielokrotnie. Nieumiejętność wykonania tego.
To prawda znacznie więcej mam na swojej głowie. Przecież trzeba jakoś żyć -jeść, mieszkać, uczyć się itp...I tych rzeczy z całą pewnością nie jest mało. Chociaż nawet te obowiązki, mogły być moim zdaniem wykonane lepiej. Tak dla wiadomości, z całą pewnością nie jestem perfekcjonistą. Uważam jedynie, że niektóre elementy mogły by wyglądać lepiej. A może po prostu nie chce przyznać, że potrzebuję więcej czasu? Ee, mogłoby być to prawdą gdybym ten dodatkowy czas poświęcił. Nie wykorzystywał na inne rzeczy. ;)
Krótko na temat tego semestru, jako że jest to 1st rok. Jest on bardzo ważny, z drugiej strony wiem już doskonale. Z ap nie wywalają raczej dużo (kogoś pewnie tak) osób. Przynajmniej z Historii, wiadomo H studiują tylko fanatycy. Mający już dostatecznie źle w głowie by wybrać taki kierunek.
Tutaj raczej nie lądują osoby myślące wyłącznie o przyszłej pracy. Z drugiej strony, nie należy zapominać, że ap jest najlepszą (tak, rzadkie słowo w tym kontekście) uczelnią pedagogiczną. Nie można się dziwić, sama nazwa: Akademia Pedagogiczna. Ludzie trafili tu z powołania do zawodu lub przez przypadek*. Jeśli chodzi o mnie, rok temu (niby dwa lata temu) kategorycznie opowiadałem się za specjalnością archiwisty. Teraz -kiedy nie mogę wybrać pedagogicznej, paradoksalnie zacząłem o niej myśleć. Prawda jest taka, że mogę nie mogę. W ostatnich dniach zauważyłem, że mówi mi się lepiej (nie, nie tylko ja). Dlatego też jesteśmy w tym samym punkcie jak rok temu. Wtedy zdecydowanie wybrałbym specjalizacje archiwisty. Zabawnie, formułuje takie wnioski po 10dniach studiowania w 2006:P. Mam jednak taki pomysł, na który wpadłem w wakacje. jeśli mam wątpliwości odnośnie mojego mówienia. A takowe mam, dlaczego nie wziąć na początku 2nd roku (bo ten 1st zaliczę!) wolontariatu w szkolę. Nie pamiętam już tego nazwy, wiem jednak. Iż bez uprawnień pedagogicznych zrobić tego zwyczajnie nie mogę. Taka Pani (doradca zawodowy) wytłumaczyła mi to w sposób następujący: Samodzielnie uczyć nie możesz, możliwe jednak jest uczenie przy obecności nauczyciela. I czy to było by dla mnie wyjściem? Sprawdził bym, czy warto w ogóle nad takim czymś myśleć. Jeśli nie to ok, jeśli taak. To będę miał problem: Co wybrać?
Inną sprawą jest to, że dziś mało kto pracuję w swoim zawodzie...A tym bardziej gdy się myśli o kontynuowaniu studiów (po licencjacie) na stosunkach międzynarodowych. I właśnie stosunki chciałbym zrobić na innej uczelni. ap chyba ich nie ma, a nawet jeśli. To nie zmienia moich planów kontynuowania studiów gdzie indziej. Tu pojawia się kolejna wątpliwość, w ostatnich dniach zaświtała mi idea kontynuowania dwóch kierunków studiów. Mianowicie Histy i Stos. Nie będę udawał iż nie myślałem w takim przypadku o ap i uj. Ap aby nie stracić akademika, pokój co prawda wolałbym z kimś dzielić. Z czasem się jednak przyzwyczaiłem, a że ja zmiany średnio lubię...>Nie wiem. I zawsze to jedno miasto, a czy myślałbym o studiach na innej uczelni. Jednego kierunku, może dwóch? Na uczelni innej niż te w Krk. Tak, następną ciekawa propozycja. Mająca taki sam status jak Kraków to miasto Wrocław...Dolny śląsk, jedno z najszybciej rozwijających się miast. Miast-europejskich, zresztą nie wiadomo w pełni czyich. Polska-Czechy-Niemcy. Fajnie (zydów tam chyba nie było) a w Łodzi jest festiwal 4kultur...hm. Inne miasta? Siostra pod koniec wakacji wspominała mi o uksw (uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie).
Tylko są dwie sprawy, pierwsza...Wawa -nie jest tanim miastem, nie jest małym miastem...
Dwa – zastanawiam się, czy w ogóle by mnie tak przyjęli. Taakiej pewności nie mam też we Wrocławiu. Jednakże tam akurat, na studia dwa lata temu bym się dostał. Gdybym zaryzykował...Byłem niby (wydawało mi się) daleko na liście rezerwowych. Nie szkodzi, ah gdybym złożył tam te papiery, że wyrażam chęć studiowania tam...ap oczywiście nie jest złe ale tam Wrocław...I pytanie, czy tam miałbym wypadek? W sumie to nieważne...
Przepraszam resztę dokończę innym razem, to co mi się nasunęło to napisałem.
Resztę najwyżej dopiszę lub nie jutro.
sobota, 1 marca 2008
^
Są sprawy ważne, i są sprawy ważne mniej
A nie które, jeśli porównać w ogóle...Kiedy wreszcie nauczę się je rozróżniać...
I zamieszkam w swojej "celi" której ściany stanowią moje dzisiejsze ograniczenia. A z okien zobaczę swoje cele...Może też zobaczę drogę do nich...Ja chce teraz! A jeszcze lepiej wczoraj!
_______________________________
farewell for at least a month
-wiecie co? Pisałem to zdanko i nie byłem, jestem pewien czy jest to napisane poprawnie...
I t jest kolejny powód...